Maria K. zaginęła w czerwcu ubiegłego roku. Policja wszczęła poszukiwania, które doprowadziły funkcjonariuszy do byłego policjanta Krzysztofa Ż. Emeryt cieszył się złą sławą w tej miejscowości. Nadużywał alkoholu i przyjmował w mieszkaniu ludzi, którzy podobnie jak on lubili się napić. Gdy był pijany, budził przerażenie u sąsiadów, bo stawał się agresywny. Zza ściany często dochodziły wówczas odgłosy awantur, które kończyły się rękoczynami. Feralnego dnia sąsiadka oskarżonego zauważyła Marię K. na podwórzu. Kobieta siedziała w kucki i sprawiała wrażenie pijanej. Podbiegła do niej, gdy straciła równowagę i przewróciła się na ziemię. Na jej twarzy widać było ślady pobicia. Gdy prowadzono ją do mieszkania Krzysztofa Ż., skąd prawdopodobnie wcześniej wyszła, wyraźnie utykała. Potem ślad po niej zaginął. Gdy po ogłoszeniu poszukiwań policjanci przyszli do mieszkania Krzysztofa Ż., już na klatce schodowej zobaczyli brunatne plamy wyglądające jak zaschnięta krew. Potem mogli tylko zabezpieczać kolejne ślady zbrodni. Plamy krwi były widoczne na ścianach, podłodze, narzucie na stół, fotelu i ubraniach. Na piecu kaflowym zabezpieczono fragmenty ludzkiej tkanki, a w palenisku popiół z fragmentami kości. Jak później ustalono w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie profil genetyczny na śladach biologicznych zabezpieczonych w mieszkaniu Krzysztofa Ż. był identyczny z DNA ofiary. Na tej podstawie odtworzono prawdopodobny przebieg wydarzeń. Przyjęto, że Krzysztof Ż. pobił kobietę tak mocno, że obrażenia okazały się śmiertelne. Chcąc ukryć zbrodnię pociął jej ciało i przez cztery dni palił szczątki w piecu. Nocą wynosił niedopalone fragmenty zwłok do kontenera na śmieci. Podczas przeszukania mieszkania znaleziono piłkę ręczną, która posłużyła do rozkawałkowania ciała. Biegli ustalili, że ślady pozostawione na zwęglonych kościach ofiary mogły być wykonane właśnie tym narzędziem. Krzysztof Ż. przyznał się jedynie do znieważenia zwłok Marii K. Nie umiał jednak wytłumaczyć motywów swojego działania. Utrzymywał, że pobił kobietę kilka dni przed jej śmiercią. Spała u niego i pewnego dnia po prostu się nie obudziła. Pozbył się ciała, by zatrzeć ślady, a działał pod wpływem szoku. Proces miał charakter poszlakowy, bo głównego dowodu zbrodni, czyli zwłok ofiary, nie odnaleziono. Sąd przyjął kwalifikację przedstawioną przez prokuraturę i za pobicie ze skutkiem śmiertelnym skazał Krzysztofa Ż. na pięć lat i trzy miesiące pozbawienia wolności. Uwolnił go natomiast od zarzutu znieważenia zwłok. (SZEL)