Prócz ciekawostek z zakresu dawnej kuchni, zgromadzeni goście poznali także jej smak. Gospodarz wieczoru, Jacek Łodziński przygotował dania według dawnych receptur - było nie tylko smacznie, ale i widowiskowo. Każdy z nas ma w pamięci smaki dzieciństwa. Domowe obiady, niedzielne smakołyki, przepisy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Część z nas miała jeszcze więcej szczęścia - ci wybrańcy doskonale znają smak rosołu z dorodnej, wiejskiej kury bądź szynek z domowej wędzarni. Zdaje się, że to wszystko odeszło już w przeszłość. Okazuje się jednak, że wciąż nie brak pasjonatów prawdziwej staropolskiej kuchni, a także mistrzów potrafiących odtworzyć smakowite dania według dawnych przepisów. Jedni i drudzy spotkali się w restauracji "Pod Aniołami" na promocji książki "Smaki polskie czyli jak się dawniej jadało" napisanej przez znanego smakosza i znakomitego dziennikarza - Andrzeja Kozioła. Przyjemnościom słownym stało się zadość, bo zaproszony autor wespół z gospodarzem wieczoru, restauratorem Jackiem Łodzińskim, długo i ciekawie opowiadali o dawnej kuchni, ale i o podniebieniu nie zapomniano. Na stół wjechały staropolskie smakołyki, przygotowane według dawnych przepisów umiejętnie odświeżonych przez znakomitych kucharzy. Goście długo debatowali o wybornej kuchni racząc się smakowitym rosołem, bigosem, wędlinami. Nieobecni na tym spotkaniu mają czego żałować, ale jest jeszcze szansa, by nadrobić zaległości - nowa książka Andrzeja Kozioła to nie tylko barwna opowieść o dawnej kuchni, ale i zbiór przepisów do wykorzystania. O kulisach przygotowania tej niezwykłej publikacji Modnemu Krakowowi opowiada sam autor. KONRAD MYŚLIK: Czy to naturalna kolej rzeczy, że dziennikarz, i to z codziennej gazety, zaczyna pisać książki? ANDRZEJ KOZIOŁ: W którymś momencie ulotność tekstów dziennikarskich zaczyna mierzić. A jednocześnie człowiek śledzi strony o gotowaniu i sam o tym pisuje. MK: Która to książka? AK: Piętnasta albo szesnasta, pogubiłem się. W wydawnictwie WAM - czwarta. To wydawnictwo Jezuitów, obecne na krakowskim rynku od 1878 roku, zabrało się od kilku lat bardzo porządnie za to, co dawniej było domeną Wydawnictwa Literackiego - za cracoviana. MK: Podobno czytelnictwo upada, a tymczasem Andrzej Kozioł - pod prąd. Co powinni czytać młodzi, żeby z książek był nadal pożytek? AK: Polecałbym lekturę, może nie moich książek, ale klasyki, bo znika nawet rozumienie podstawowych pojęć i znajomość podstawowych lektur, nie tylko Sienkiewicza, ale i Mickiewicza. Zdarzyło mi się w rozmowie odwołać do fragmentu "Pana Tadeusza", a tu słyszę: "No tak, znam, ale nie czytałam". No i koniecznie Wańkowicz, np. "Na tropach smętka", bo to wieża Babel reportażu, niby lekko napisane, a każda rzecz sprawdzona, nafaszerowana wiedzą i danymi. MK: Czy my teraz w ogóle jemy? AK: No - nie! Z powodu hamburgeryzacji my teraz nie jemy, ale się odżywiamy. Sacrum uleciało. Weźmy taki przykład jak "Postrzyżyny" Hrabala, a na ich kartach Marię i świniobicie w Nymburku. Toż ono jest tam podniesione do rangi obrzędu? Sztuką w starej Polsce było nie tylko jedzenie, ale i towarzyszące mu rytuały: siadanie do stołu za porządkiem - co było obrzędem nie tylko dworu, ale i wsi. To naznaczanie chleba krzyżem przed zacięciem i całowanie tego chleba, gdy kromka upadła na ziemię. No i samo tempo. Pośpiech nie był w cenie. Ojciec mawiał do mnie "pies je szybko, a człowiek powoli". Chłopskie namaszczenie wymagało i dyplomatyki i zręczności. Weźmy przykład zajadania ziemniaków z misy, na której szczycie wylewano skwarki, ale nie drobne, tylko - jak to ktoś pisał - skwarki jak chrabąszcze. Cała sztuka polegała na należytym, niespiesznym posilaniu się swoją ćwiercią miski, w taki jednak sposób, by podkopane skwarki spadły na moją ćwierć ziemniaków. I to wszystko bez pośpiechu. Pozorna sprzeczność? Wymagało to jednocześnie i godności - i szybkości.