Śledztwo wszczęto po kradzieży 18 grudnia ub. roku tablicy z napisem "Arbeit macht frei" znad bramy wejściowej do byłego obozu. - Śledztwo zostało umorzone, ponieważ nie stwierdzono znamion przestępstwa - powiedziała w czwartek rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Krakowie Bogusława Marcinkowska. Jak wyjaśniła, prokuratura stwierdziła w śledztwie uchybienia w pracy strażników, jednak wobec faktu, iż w świetle prawa nie są oni funkcjonariuszami publicznymi, nie można im postawić zarzutów niedopełnienia obowiązków. Rzecznik Muzeum Jarosław Mensfelt powiedział w czwartek, że decyzja prokuratury nie była zaskoczeniem. - Potwierdzone zostało wielkie zaangażowanie i dbałość dyrekcji, czyli funkcjonariuszy publicznych, o utrzymanie miejsca pamięci. Zawinił natomiast czynnik ludzki. Przypomnę, że takie same ustalenia zapadły podczas wewnętrznej kontroli. Ich pokłosiem było zwolnienie dowódcy zmiany straży muzealnej, który pełnił służbę, gdy doszło do kradzieży - powiedział. Rzecznik przypomniał, że w momencie kradzieży wszystkie wewnętrzne procedury ochrony w placówce były zachowane. - To, że nie były doskonałe, pokazała dopiero kradzież - dodał. Do kradzieży napisu doszło 18 grudnia 2009 roku. Odnaleziono go 70 godzin później we wsi koło Torunia. Sprawcy kradzieży, zatrzymani w tym samym czasie, pocięli go wcześniej na trzy części. Z ustaleń prokuratury wynika, że pięciu Polaków - wśród których znajdowali się wykonawcy i pośrednicy - działało na zlecenie pośrednika ze Szwecji. Zaraz na początku śledztwa prokuratura wyłączyła do odrębnego prowadzenia wątek ewentualnych nieprawidłowości w ochronie muzeum Auschwitz-Birkenau. Jak uzasadniała, sprawcy dostali się na teren obozu bez trudu i niezauważeni. Przyjechali ok. godz. 18, ok. godz. 20 po raz pierwszy usiłowali ukraść napis, zorientowali się jednak, że nie mają odpowiednich narzędzi. Pojechali do hipermarketu w Tychach, tam kupili piłki do metalu, brzeszczoty i klucze. Pod napis wrócili ok. godz. 24, dwie śruby odkręcili, dwie same się zerwały. Na miejscu zostawili literę "i". Skradziony napis przecięli nieopodal nad rzeką na trzy części, przewieźli do Czernikowa, potem ukryli pod śniegiem i tekturami na opuszczonej posesji. Cały czas działali niezauważeni. Jak wynika z ustaleń prokuratury, strażnicy odbywali obchody w tym czasie, jednak dopiero ok. godz. 4 nad ranem zauważyli brak napisu. Dowódca straży udał się wtedy na obchód ze strażnikami - znaleźli ślady przecięcia drutów kolczastych w ogrodzeniu wewnętrznym oraz wygięcie metalowych prętów w betonowym ogrodzeniu zewnętrznym, liczne ślady obuwia na śniegu oraz odwzorowanie napisu "Arbeit macht frei" na śniegu poza terenem obozu, co jednoznacznie wskazywało na dokonanie kradzieży zabytkowego napisu. Dopiero o godz. 5.21 dowódca straży powiadomił o tym policję i szefa ochrony. Ok. godz. 6 rano o kradzieży dowiedziała się dyrekcja muzeum. W wyniku postępowania wewnętrznego w muzeum, dowódca zmiany został zwolniony z pracy. Powodem jego zwolnienia były "uchybienia w pełnieniu obowiązków dowódcy zmiany poprzez niezwłoczne niepowiadomienie szefa ochrony i policji o zauważonym braku napisu", oraz niewłaściwy nadzór nad pracą strażników. Natomiast dwaj wartownicy za niestaranne wykonywanie obowiązków służbowych zostali zawieszeni w pełnieniu obowiązków, ukarani dyscyplinarnie karą nagany i następnie przywróceni do służby. Jak stwierdza prokuratura, w dniu kradzieży stan zabezpieczenia przez środki techniczne obiektów muzeum był zgodny z planem ochrony, a także realizowany na podstawie tego planu. Jednocześnie prokuratura uzasadnia, że pracownik ochrony w ramach wewnętrznej służby ochrony nie jest funkcjonariuszem publicznym. Nie można więc przypisać mu popełnienia przestępstw, które popełnić mogą funkcjonariusze publiczni. Dlatego śledztwo umorzono "wobec stwierdzenia, że czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego". Po kradzieży Mensfelt przypominał, że placówka to prawie 200 hektarów powierzchni, ponad 150 budynków i ponad 300 ruin, kilometry ogrodzeń, wieże wartownicze, a także archiwa i zbiory. - W ostatnich latach placówka rozwinęła metody monitoringu i zabezpieczeń elektronicznych przede wszystkim w budynkach, gdzie przechowywane są archiwa i przedmioty poobozowe - powiedział. Informował, że w placówce wprowadzony zostanie nowy plan ochrony i nowoczesne zabezpieczenia. Do czasu ich wprowadzenia wzmożone zostały środki bezpieczeństwa. W prowadzonym przez polską prokuraturę śledztwie wątek trzech bezpośrednich sprawców kradzieży, którzy przyznali się do winy, również został wyłączony ze śledztwa i zakończony aktem oskarżenia. Oskarżeni przyznali się do winy, złożyli wnioski o dobrowolne poddanie się karze i zostali 18 marca skazani przez sąd na kary od półtora roku do dwóch i pół roku pozbawienia wolności i nawiązki pieniężne. Wyrok został wydany bez przeprowadzania procesu. Jest już prawomocny. Aktem oskarżenia nie zostali objęci pozostali podejrzani - Andrzej S. i Marcin A. Obaj kontaktowali się z podejrzanym o zlecenie kradzieży Andersem Hoegstroemem, dlatego prokuratura uznała, że bez przesłuchania Szweda materiał dowodowy przeciwko nim będzie niepełny. Sprowadzony do Polski 9 kwietnia Anders Hoegstroem, podejrzany o podżeganie do kradzieży napisu, będącego zabytkiem i dobrem o szczególnym znaczeniu dla kultury, nie przyznał się do winy przed polskim prokuratorem i przedstawił własną wersję wydarzeń, która jest weryfikowana przez prokuraturę. Został aresztowany na trzy miesiące. Śledztwo w tej sprawie przedłużono do 20 czerwca. O tym, czy oryginalny napis trafi ponownie na swoje miejsce zadecyduje dyrektor Muzeum po konsultacji z Międzynarodową Radą Oświęcimską.