- Sędzia Mariusz Lewiński uważa, że umowa jest nadal ważna, a cała sprawa to zemsta za to, że ujawniał uchybienia sądów wojskowych. Nie ma mowy o żadnym "odgrywaniu" - zapewnia prezes sądu. W czwartek Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie, który rozpatruje wniosek o uchylenie Lewińskiemu immunitetu sędziowskiego, odroczył tę sprawę do 27 września. Sędzia i jego adwokat złożyli wnioski m.in. o wyłączenie składu sędziowskiego WSO jako nieobiektywnego. Sprawę obserwuje Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która ma wątpliwości co do zasadności zarzutu wobec sędziego. Lewiński powiedział, że cała sprawa zaczęła się, gdy - jako prezes Wojskowego Sądu Garnizonowego w Krakowie - nie zgodził się na pominięcie jednego z pracowników przy rozdziale nagród. Potem zaś ujawnił, że okręgowe sądy wojskowe wydają postanowienia w składach nienależycie obsadzonych (z udziałem sędziów sądów garnizonowych). Wtedy - zdaniem sędziego - zaczęła się "nagonka": do jego sądu przysłano kontrolę, która zarzuciła mu nieprawidłowości finansowe. Taki zarzut nie potwierdził się, ale stracił on stanowisko prezesa sądu, gdyż sąd dyscyplinarny uznał, że nie sporządził w terminie uzasadnienia do wyroków. Sędzia dodał, że potem wszczęto sprawę o używanie auta. Prokuratura wojskowa z Poznania chce mu zarzucić przestępstwo przekroczenia uprawnień w celu osiągnięcia korzyści majątkowych oraz "doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem" - za co grozi do 10 lat więzienia. Sędzia mówi, że chodzi o ok. 4 tys. zł - wartość benzyny, którą zużył w swym prywatnym samochodzie, używając go w latach 2005-2006 do celów służbowych - już po wypowiedzeniu przez prezesa WPO w Warszawie płk. Sławomira Puczyłowskiego umowy o takiej możliwości. Lewiński uważa, że nie została ona skutecznie wypowiedziana; sprawę ważności umowy oddał do sądu cywilnego. "Nie było żadnej prywaty z mojej strony" - dodał. Sam Puczyłowski powiedział, że to była zwyczajna umowa cywilnoprawna, którą jedna ze stron może wypowiedzieć. "Pan sędzia używał samochodu do celów prywatnych, dlatego wypowiedziałem umowę, czego on nie przyjął do wiadomości i dalej jeździł" - dodał Puczyłowski. Zapewnił, że nie ma mowy o żadnym "odgrywaniu", bo prokuratura jest niezależna od sądu. "Teraz każdy skład jest dla pana sędziego nieobiektywny" - dodał. Podczas posiedzenia w WSO obrońca Lewińskiego mec. Mikołaj Pietrzak z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, złożył wnioski o wyłączenie jednego z sędziów z tej sprawy, bo występował w jednej ze spraw Lewińskiego jako świadek. Adwokat chciał też, by sąd rozważył wystąpienie do Sądu Najwyższego o przekazanie sprawy do innego sądu wojskowego (w Polsce jest tylko jeden inny WSO - w Poznaniu). Sam Lewiński wniósł o wyłączenie także - jako nieobiektywnych - oskarżającego go rzecznika dyscyplinarnego i dwóch pozostałych sędziów WSO. Uważa on, że nie ma szans na rozpoznanie swej sprawy przez "niezależny skład sędziowski", gdyż - jak powiedział - w Polsce jest ok. 60 sędziów wojskowych i wszyscy się znają, a w takiej sytuacji powinni się wszyscy sami wyłączyć z rozpoznawania jego sprawy. Lewiński złożył już w tej sprawie skargę konstytucyjną do Trybunału Konstytucyjnego. Rzecznik dyscyplinarny ppłk Wojciech Oziębło nie widział podstaw do wyłączania jego i sędziów. Mówił sądowi, że Lewiński od 10 miesięcy nie stawia się na jego wezwania. Sędzia odparł, że spędził ostatnio miesiąc w szpitalu, a jego choroba trwa. Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji powiedział, że Fundacja obserwuje sprawy o uchylenie immunitetów sędziom, bo uważa, że należy je badać z "maksymalną ostrożnością". "Tu mamy wrażenie, że zarzuty stawiane panu sędziemu budzą poważne wątpliwości co do ich zasadności" - dodał. W WSO dziennikarz odnotował niespotykane poza sądami wojskowymi rygory. Sędzia nakazał zarówno dziennikarzowi, jak i mec. Pietrzakowi, oddanie do depozytu telefonu komórkowego, mimo że był wyłączony, a posiedzenie było jawne. Sąd powołał się na decyzję szefa MON z października 2006 r. o zakazie wnoszenia telefonów czy dyktafonów na teren "jednostki wojskowej". Dziennikarz bezskutecznie powoływał się na prawo prasowe, regulujące wykonywanie przez niego obowiązków służbowych. Zdziwieni byli tym także przedstawiciele Helsińskiej Fundacji. - Sąd zalicza się do jednostek wojskowych, czy tego chce, czy nie - wyjaśnił Puczyłowski. Podkreślił, że zakaz nie przewiduje żadnych wyjątków, choć zarazem dodał, że jeśli dziennikarz zwróciłby się wcześniej do niego o zgodę na nagrywanie rozprawy, to by ją uzyskał.