Uczniowie są zachwyceni. Nauczyciele nieco mniej. Ministerstwo Edukacji Narodowej przestrzega: Olędzki to samozwaniec - informuje "Gazeta Krakowska". Od kilku dni w mediach głośno jest o kontrowersyjnej propozycji wprowadzenia zakazu zadawania uczniom prac domowych, który zgłosił Krzysztof Olędzki. To zresztą nie pierwsza taka inicjatywa rzecznika. Kilka miesięcy temu apelował o... likwidację szkół publicznych. Domagał się też zwolnienia dyrektorki szkoły, która ukarała uczniów za obrzucenie staruszki kamieniami. W Ministerstwie Edukacji Narodowej dobrze rzecznika znają: prowadzi z resortem obfitą korespondencję. - Otrzymywaliśmy od Krzysztofa Olędzkiego różne pisma dotyczące systemu edukacji - przyznaje Anna Żdan z biura prasowego MEN. - De facto nie ma jednak czegoś takiego jak rzecznik praw ucznia. Może się nim obwołać każdy - podkreśla. Sprawdziliśmy. Krzysztof Olędzki mieszka w Warszawie. Ma 32 lata, wykształcenie średnie i wspólnie z żoną prowadzi działalność gospodarczą. Nigdy nie miał nic wspólnego ze szkolnictwem. We wrześniu 2006 r. założył Biuro Praw Ucznia i Rodzica. Instytucja funkcjonuje jednak jedynie w świecie wirtualnym: nie ma siedziby, adresu, telefonu, numeru konta. Jedyna możliwość kontaktu z Olędzkim to mailowo albo na Gadu-Gadu. On przyznaje, że na stanowisko rzecznika praw ucznia powołał się... sam. - Instytucje powoływane przez rząd, jak np. Najwyższa Izba Kontroli, są niewiarygodne - podkreśla. To nie jedyna jego prowokacyjna teza. Na stronie internetowej Krzysztofa Olędzkiego można przeczytać m.in.: "Zachowania nauczycieli w publicznych szkołach bardzo często są niewłaściwe i nienormalne. Poza szkołą jest wielu ludzi, którzy inaczej postępują, są uczciwi, lojalni, brzydzą się przemocą, przymusem, kłamstwem, donosicielstwem. To z nich i ze swoich rodziców powinieneś brać przykład, a nie z swoich nauczycieli" - apeluje do uczniów Olędzki. Uczniowie podchwytują ten ton. Na stronie można przeczytać setki ich wpisów. Podają tam m.in. adresy szkół, w których nauczyciele odbierają młodzieży dzwoniące w czasie lekcji komórki. Olędzki zachęca do tego pod pretekstem "poszanowania tajemnicy korespondencji". "Jak będziecie karać tych nauczycieli?" - zapytuje rzecznika anonimowy 15-latek. Marcin S. z 3 kl. Gimnazjum nr 4 w Oświęcimiu narzeka natomiast: "Na przerwach nauczycielka od historii się czepia, żeby schować telefon, bo np. kolega sobie muzyki słucha". I dopisuje: "Od razu mówię, że zadania są dalej zadawane obowiązkowo. Jeśli potrafi pan to jakoś zmienić, to z góry dziękuję". Józef Rostworowski, małopolski kurator oświaty, nie kryje oburzenia. - Swoim zachowaniem tak zwany rzecznik praw ucznia robi krzywdę nauczycielom, rodzicom i przede wszystkim uczniom! Prawdopodobnie chodzi mu nie o dobro młodzieży, ale o rozgłos wokół własnej osoby. I to mu się udało - mówi. Pomysły Olędzkiego dotyczące zadań i filmowania nauczycieli nie podobają się też pe-dagogom. - Uczeń powinien utrwalić wiadomości, nauczyć się samodzielnie rozwiązywać zadania. Jak ma to zrobić, jeżeli nie poprzez zadania domowe? - zastanawia się Anna Kurek z SP nr 155 w Krakowie. - Ten pomysł to bzdura - dodaje. - Nie wyobrażam sobie, aby uczniowie mnie filmowali. To naruszenie moich dóbr osobistych - zauważa Lucyna Szubelak z XI LO w Krakowie. - Podobnie niedopuszczalna byłaby sytuacja, gdybym ja filmowała uczniów - podkreśla. Na początku przyszłego tygodnia Krzysztof Olędzki zamierza ruszyć z kolejną wielką akcją...