Sąd uznał, że wykonawca budynku nie przedłożył inwestorowi prawidłowej dokumentacji powykonawczej, koniecznej do ostatecznego odbioru, pomimo że dokonał wielu odstępstw od projektu. Ponadto - wskazał sąd - w wybudowanym przez niego budynku stwierdzono szereg nieprawidłowości, których wartość przekracza wartość wstrzymanej przez inwestora raty. W ogłoszonym we wtorek wyroku sąd wskazał, że niezależnie od prawa budowlanego i cywilnego także zasady współżycia społecznego oraz normy godziwości i słuszności nakazywały sporządzić dokumentację powykonawczą. Skoro jej nie było - nie było także podstaw do tzw. odbioru wspólnego budynku, a zatem ostatecznego rozliczenia. Podkreślił także, że brak dokumentacji w przypadku kolejnych prac może nawet stanowić zagrożenie zdrowia i życia mieszkańców budynku. Ujawnione natomiast wady budowy przekraczają żądania powoda i dają podstawy do potrąceń, które będą umarzać zobowiązania inwestora wobec wykonawcy - podkreślił sąd. Sąd nazwał sprawę "banalnym sporem budowlanym między wykonawcą a inwestorem, który nabrał rozgłosu z powodów politycznych". Stwierdził także, że prawdopodobnie zbyt szeroki front robót sprawił, że posiadający znakomite referencje przedsiębiorca nie zapewnił sobie odpowiednio fachowej ekipy i zatrudnił taką, która popełniała błędy. Jak powiedział po ogłoszeniu wyroku przedsiębiorca Janusz D., decyzję o tym, czy będzie składał apelację, podejmie po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku. Reprezentująca pozwanego właściciela nieruchomości mec. Małgorzata Wassermann zapowiedziała, że jej rodzina będzie domagała się od przedsiębiorcy zapłaty za wszystkie stwierdzone usterki, w tym dachu, instalacji elektrycznej, ogrzewania podłogowego, garażu, bramy i drenażu. W toku procesu usterki te zostały oszacowane trzy lata temu na kwotę 135 tys. zł. Sprawa dotyczy głośnego sporu między Wassermannem a ekipą budowlaną, która w 2003 r. budowała mu dom w Krakowie. Ówczesny poseł nie chciał zapłacić wykonawcom, argumentując, że wadliwe podłączenie elektryczne wanny z hydromasażem stanowiło zagrożenie dla życia jego rodziny i jego samego. Ekspertyzy wykazały wadliwość instalacji, co mogło grozić porażeniem prądem. Śledztwo przez trzy lata prowadziła prokuratura w Nowej Hucie, która sześciu pracownikom budowlanym, elektrykom i hydraulikom postawiła zarzuty narażenia rodziny Wassermannów na groźbę utraty życia lub zdrowia oraz oszustwa. W grudniu 2005 r. ówczesny prokurator krajowy Janusz Kaczmarek podjął decyzję, by śledztwo przekazać z Krakowa do innej prokuratury. Dwa lata później śledztwo zostało umorzone. Postanowienie nie jest prawomocne, ponieważ były minister, a obecny poseł złożył zażalenie. W styczniu 2007 krakowski sąd warunkowo umorzył na dwa lata postępowanie karne wobec Wandy Gąsior, teściowej przedsiębiorcy budowlanego, oskarżonej przez Wassermanna o pomówienie. W listach do mediów pisała ona o gnębieniu prywatnych przedsiębiorców przez nieuczciwych zleceniodawców i jako przykład podawała budowę domu Wassermanna. Zarazem sąd uznał, że Gąsior pomówiła ministra i nakazał przeproszenie go. W sierpniu 2007 r. Gąsior złożyła skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka przeciw Polsce za to, że polskie sądy nakazały jej przeproszenie ministra. Domaga się 10 tys. euro. W sprawie domu Zbigniewa Wassermanna toczyło się jeszcze jedno śledztwo, dotyczące wypadku przy pracach remontowych. Do wypadku doszło 14 września 2006 roku. 46-letni mężczyzna prawdopodobnie spadł z dachu i w ciężkim stanie trafił do szpitala, gdzie po blisko trzech miesiącach zmarł. Winnym tego wypadku częstochowska prokuratura w lutym br. uznała przedsiębiorcę zaangażowanego do prac przy remoncie dachu przez Wassermanna - brata zmarłego robotnika. Podejrzany od początku zaprzeczał, by zatrudniał brata lub powierzał mu wykonanie robót na terenie posesji. Również Zbigniew Wassermann zaprzeczał, by zatrudniał robotnika. Postępowanie w tej sprawie przez ponad rok prowadziła Prokuratura Okręgowa w Krakowie. W grudniu ub. roku śledczy z Krakowa wnioskowali o przeniesienie sprawy poza ich apelację dla uniknięcia posądzeń o stronniczość. Uznali, że musieliby m.in. oceniać działania inwestora, czyli Zbigniewa Wassermanna, który przez wiele lat pracował w krakowskiej prokuraturze. Śledztwo przeniesiono do Częstochowy jeszcze przed końcem ub. roku.