- Mama była w szoku i nic nie mówiła; tata leżał jeszcze przykryty przy schodach; brata odwieziono do szpitala. Gdy tam pojechałem, już nie żył. Lekarz pokazał mi trzy ślady po kulach na klatce piersiowej i jeden przy skroni - zeznawał Dariusz K., którego ojca i brata zastrzelono w Myślenicach w lutym 2007 roku. - Nie chodzi o to, czy ktoś jest majętny. Po prostu osoby prowadzące kantor są narażone na napady, bo to w przekonaniu przestępców jest najłatwiejszy łup - mówił świadek przed sądem. Oprócz niego we wtorek zeznawał także wspólnik jego ojca. Prokuratura oskarżyła Tadeusza G., Jacka P. i Wojciecha W. o dokonanie zabójstwa w Kraśniku (w grudniu 2005 roku), usiłowanie zabójstwa w Sosnowcu (w styczniu 2006 roku), o zabójstwo w Tarnowie (styczeń 2007), zabójstwo i usiłowanie zabójstwa w Piotrkowie Trybunalskim (styczeń 2007) i podwójne zabójstwo w Myślenicach (luty 2007). Do zrabowania większych sum pieniędzy doszło tylko podczas napadu w Kraśniku (70 tys. zł) i Myślenicach (164 tys. zł). Wszyscy oskarżeni pochodzą z rejonu Kielc i Skarżyska Kamiennej. Decydujący - według prokuratury - o napadach Tadeusz G. jest rolnikiem, hodowcą truskawek. Wojciech W. pracował w zakładach Mesko i pomagał przy zdobywaniu i przerabianiu broni. Jacek P., bezrobotny, był na utrzymaniu rodziny. Oskarżeni postrzegani byli jako tzw. normalni, sympatyczni i życzliwi ludzie, mieli rodziny. Tylko jeden z nich był w przeszłości karany za umyślne paserstwo. W śledztwie tylko Jacek P. przyznał się do winy i wyrażał skruchę. Podobnie zachował się przed sądem. Pozostali oskarżeni nie przyznali się do winy. Grozi im kara 25 lat pozbawienia wolności lub dożywocie. Napady na właścicieli kantorów lub osoby związane z obrotem walutami poprzedzone były długotrwałą obserwacją ofiar. Napastnicy najpierw strzelali, a dopiero potem rabowali. Z tego powodu media określiły ich mianem "gangu zabójców". Według prokuratury nie była to grupa w rozumieniu kodeksu karnego, ale w rozumieniu potocznym, a jej członkowie za każdym razem ustalali między sobą podział ról. Przestępcy starannie dobierali potencjalne ofiary, istotne było to, czy byli to ludzie prowadzący obrót walutą i czy przewozili z pracy do domu pieniądze. Ważne było także to, by lokalizacja punktów wymiany walut dawała gwarancję sprawnego wydostania się z centrum na drogę przelotową. Wszystkie przestępstwa były popełnione jesienią i zimą, kiedy dzień był krótszy. Sprawcy wybierali też dni pochmurne, deszczowe albo śnieżne, by ich rozpoznanie było trudniejsze. We wszystkich przypadkach pracowników lub właścicieli kantorów atakowano w pobliżu ich domów - w Piotrkowie Trybunalskim i Myślenicach były to osiedla domków jednorodzinnych, a w Kraśniku, Tarnowie i Sosnowcu osiedla z blokami. W żadnym z przypadków sprawcy nie żądali wcześniej pieniędzy ani nie pytali ofiary, czy ma pieniądze. - Najpierw zabijali, a potem sprawdzali, czy to się opłaca - mówiła w sądzie prok. Katarzyna Płończyk.