Do sądu nie stawił się jeden z głównych oskarżonych Jan S., któremu prokuratura zarzuciła, że razem z matką założyli grupę przestępczą, zajmującą się przestępstwami przeciwko wiarygodności dokumentów. Sąd uwzględnił wniosek Jana S. o prowadzenie procesu pod jego nieobecność. Dodatkowo Jana S. oskarżono także o posiadanie dwóch filmów pornograficznych z udziałem dzieci oraz 19 filmów zawierających treści pornograficzne związane z prezentowaniem przemocy, które rozpowszechniał. W śledztwie Jan S. nie przyznał się do zarzuconych mu przestępstw i odmówił złożenia wyjaśnień. Jak podawały media, Jan S. jest obecnie właścicielem sieci klubów Cocomo, których klienci skarżyli się na oszustwa. Kilka prokuratur w kraju prowadzi obecnie postępowania w tej sprawie. Śledztwo wszczęto po zawiadomieniu prokuratury w sierpniu 2007 r. przez Urząd Kontroli Skarbowej w Krakowie o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa fałszowania dokumentów oraz poświadczania nieprawdy w dokumentach wydawanych przez przysięgłego tłumacza języka niemieckiego Ewę S., prowadzącą biuro tłumaczeń "Symultanka" w Krakowie. Według prokuratury grupa działała od kwietnia 2005 do czerwca 2008 roku. Założyli ją i kierowali nią Jan S. i Ewa S., a Michał G. i Paweł M. im w tym pomagali. Ewie S. i jej synowi Janowi S. zarzucono popełnienie przestępstw przeciwko wiarygodności dokumentów oraz przestępstw karno-skarbowych. Jak ustaliła prokuratura, tłumacz przysięgły języka niemieckiego Ewa S. od 1998 r. prowadziła biuro tłumaczeń "Symultanka". W okresie od 2005 r. do czerwca 2008 r. biuro zajmowało się głównie wykonywaniem tłumaczeń z języka niemieckiego na polski dokumentów rejestracyjnych samochodów sprowadzanych z zagranicy. Od 2007 nastąpił największy rozwój działalności biura, jego oddziały powstały w 35 miastach w Polsce, m.in. w Krakowie, w Nowym Targu, Andrychowie, Tarnowie, Gliwicach, Wrocławiu, Rzeszowie, Łodzi, Wałbrzychu, Bydgoszczy, Gdańsku, Warszawie, Opolu, Kielcach, Bielsku Białej, Lublinie, Białymstoku, Toruniu, Zielonej Górze. Dla biura pracowały osoby, które nie były tłumaczami, tzw. pisacze. Tłumaczenia wykonywano na podstawie kopii - faksu lub skanu, a nie oryginalnych dokumentów, jak tego wymaga prawo. Były one potem drukowane na kartkach in blanco zawierających pieczęcie tłumacza przysięgłego i podrobione podpisy tłumacza. Praca odbywała się na zmiany w dni i noce. Najwięcej tłumaczeń było z języka niemieckiego, włoskiego, a potem z angielskiego, niderlandzkiego i francuskiego. Oddziały te były tworzone w bezpośrednim sąsiedztwie lub w tych samych budynkach, gdzie miały siedziby Urzędy Celne, co zapewniało stały dopływ klientów. Biuro pobierało opłaty za całość dokumentów składających się na komplet danego tłumaczenia, oferowało także jednodniowe terminy, było więc konkurencyjne na rynku. Początkowo aktem oskarżenia objęto 50 osób; siedem z nich dobrowolnie poddało się karze. Podczas pierwszej rozprawy dwie kolejne osoby zadeklarowały chęć dobrowolnego poddania się karze i złożyły wnioski o wydanie wyroku bez przeprowadzania procesu. Sąd uwzględnił te wnioski i wyłączył ich sprawy do osobnego rozpoznania. W dwóch innych procesach zapadły wyroki skazujące na kolejnych 16 osób. Podczas rozprawy trzy pierwsze oskarżone nie przyznały się do zarzutów. Za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności; za działanie w takiej grupie - kara do 5 lat.