Rekordowe upały, niszczycielskie kataklizmy i zabójcze kontrasty - rok 2010 zapisze się w historii Polski i świata jako rok pogodowych anomalii. Co do tego już raczej nikt nie ma wątpliwości - ani zajmujący się pogodą na co dzień meteorolodzy, ani zwykli ludzie, którym nierzadko wielokrotnie przyszło w tym roku stanąć oko w oko z żywiołem. Nieoczekiwane trąby powietrzne zrywały dachy i łamały drzewa. Potężne ulewy w kilkanaście minut paraliżowały całe miasta. Wielka woda już trzy razy zalewała domy, rwała mosty, drogi i zabierała życie. Krajobraz, który za każdym razem odsłania żywioł, może naprawdę przerażać. Wszystko to, o czym media donosiły, że dzieje się "gdzieś tam" - w Azji, w Ameryce czy w Afryce - działo się tutaj, w Polsce. Przyroda po raz kolejny udowodniła nam w ostatnich miesiącach swoją przewagę. Gwałtowne zmiany klimatu Tego lata pogoda nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie dosłownie oszalała. Rosji przyszło zmagać się z największymi w jej historii upałami, a w konsekwencji z potężnymi pożarami, które zagrażały Moskwie. W krajach azjatyckich padł rekord - temperatura przekroczyła tam 50 stopni Celsjusza. Zabójcze okazały się monsuny, jakie nawiedziły Pakistan. Sprawiły, że część tego kraju znalazła się pod wodą. Żywioł pochłonął tam już ponad 16 000 ofiar śmiertelnych. Z kolei kraje Ameryki Południowej zmagają się z niespotykanymi tam wcześniej srogimi zimami. Z powodu silnych mrozów zmarły tam już setki osób, głównie dzieci. Gwałtowne zmiany klimatu nie oszczędziły również Polski, gdzie pogoda stała się bardziej dynamiczna i pełna kontrastów. Wyjątkowo niebezpieczne okazały się przede wszystkim opady: gwałtowne, intensywne i niejednokrotnie znacznie przekraczające normę. Ich skutki były katastrofalne. Zwłaszcza w maju, kiedy wezbrane rzeki zaczęły zalewać domy i przerywać przeciwpowodziowe wały. Początkowo dramatycznie było tylko na południu, gdzie z żywiołem zmagała się Małopolska, Podkarpacie, Śląsk i województwo świętokrzyskie. Potężna fala kulminacyjna na Wiśle parła z niespotykaną siłą, zalewając po drodze setki miejscowości. Po niej - już w czerwcu - przyszła kolejna, nie mniej niszczycielska. Najgorszy scenariusz pogodowy Dramatyczny wyścig z czasem i żywiołem trwał bardzo długo. Woda zabierała ludziom domy, majątek i zagrażała kolejnym miastom i miasteczkom. Rekordowy poziom na Wiśle w Krakowie, podwójnie zalany i heroicznie walczący o hutę szkła Sandomierz, sięgająca dachów woda w śląskim Bieruniu, zalany w 3/4 Tarnobrzeg na Podkarpaciu i tonąca w wodzie gmina Wilków na Lubelszczyźnie - tysiące ewakuacji, milionowe straty, ludzkie dramaty i ofiary śmiertelne. Bilans majowego i czerwcowego kataklizmu był tragiczny. Powódź dotknęła 14 z 16 województw, zabiła kilkanaście osób. Ucierpiało w różny sposób łącznie ponad 38 tysięcy mieszkańców zalanych obszarów. Wkrótce potem pojawiło się kolejne zagrożenie, nie mniej niebezpieczne - w wielu regionach, a zwłaszcza na południu kraju, w Małopolsce, na Podkarpaciu i na Śląsku, zaczęła osuwać się ziemia. Dziesiątki domów w Lanckoronie, Limanowej czy Mszanie runęło na oczach mieszkańców. Ludzie w kilka chwil tracili wszystko, co mieli. To, czego nie zabrała im wielka woda, pochłonęła ziemia. W czerwcu i w maju sprawdził się w Polsce jeden z najgorszych możliwych pogodowych scenariuszy. W ciągu kilku dni do polskich rzek spłynęła rekordowa ilość wody. - Taka woda się nam nawet nie śniła - podkreślali uczestniczący w akcjach ratunkowych strażacy. Zabójcza siła żywołu Żywioł nie powiedział jeszcze wtedy ostatniego słowa. Zaskoczył ponownie, równie gwałtownie, a jego siła znów okazała się zabójcza. Wystarczyło zaledwie kilka godzin, by trzy czwarte miasta zostało zalane przez wodę i niemal natychmiast odcięte od reszty świata. Kataklizm dotknął 7 sierpnia Bogatynię i wiele innych miejscowości na Dolnym Śląsku. Żywioł działał błyskawicznie. Niszczył z potworną dokładnością wszystko, co napotkał na swojej drodze. W Bogatyni woda z małej lokalnej rzeki Miedzianki zerwała lub uszkodziła wszystkie mosty, zrujnowała drogi, a wiele domów kompletnie i doszczętnie zniszczyła. Wielka kulminacyjna fala, która po przerwaniu tamy na zbiorniku w Niedowie sięgała siedmiu metrów, zalała też Zgorzelec. Na szczęście oszczędziła centrum i wdarła się tylko na przedmieścia . Obraz, który zaczęła odsłaniać opadająca woda, był przerażający. Ogrom zniszczeń nasuwał tylko jedno skojarzenie: to była apokalipsa. Człowiek przegrywa z przyrodą Czy potężny kataklizm dało się przewidzieć? Ostrzeżenia o intensywnym opadzie na Dolnym Śląsku pojawiły się wcześniej, ale nikt nie przypuszczał, że może być on tak gwałtowny, tak wielki i przede wszystkim tak niszczący. Meteorolodzy i hydrolodzy byli zgodni w ocenach: "Sytuacji, z którymi mieliśmy do czynienia na Dolnym Śląsku, nie da się przewidzieć" - podkreślał w komunikacie Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Bo człowiek w starciu z przyrodą zawsze stoi na przegranej pozycji. Z nią nie da się wygrać. Przypadek Bogatyni i wielu innych miejscowości tylko to potwierdził. Owego feralnego dnia, w sobotę 7 sierpnia, w rejonie Bogatyni i Szklarskiej Poręby spadło 140 milimetrów deszczu, podczas gdy średnia miesięczna dla tego obszaru wynosi 60 milimetrów. To nie był niestety odosobniony przypadek. Powódź w Polsce powoli przestaje być incydentem. Ryzyko jej wystąpienia jest coraz większe. Uparcie powtarzana i wysuwana przez klimatologów teza o zmianie klimatu, a konkretnie o jego ociepleniu - i to w wymiarze globalnym - stała się faktem. Dowodem są chociażby występujące na całym świecie fale upałów. Specjaliści w dziedzinie badań nad zmianą klimatu nie mają wątpliwości - ostatnie dziesięciolecie jest zdecydowanie najcieplejsze w historii obserwowanych i odnotowanych pomiarów temperatury. Determinuje to określone zjawiska: cieńsze chmury, większą niż dotychczas ilość pary wodnej w coraz cieplejszej atmosferze i zmiany w strukturze opadów. Te ostatnie są znacznie obfitsze, bardziej gwałtowne niż dotychczas, choćby w stosunkowo suchych latach dziewięćdziesiątych, i wyjątkowo niebezpieczne. Będą kolejne powodzie Zabójcza przeplatanka dni z rekordowymi upałami pozbawionymi kropli deszczu, ustępująca miejsca długotrwałym okresom z potężnymi ulewami i nagłymi zjawiskami atmosferycznymi, tylko urzeczywistnia to, co stało się nieuchronne. Ryzyko wystąpienia powodzi stało się realnym zagrożeniem, także w Polsce. Trzy potężne fale wielkiej wody, jakie tylko tego lata przetoczyły się przez nasz kraj, są na to wystarczającym dowodem. Hydrolodzy nie pozostawiają żadnych złudzeń: wielka woda będzie się zdarzała i to znacznie częściej. Przyczyn należy upatrywać przede wszystkim w zmianach klimatu, ale nie tylko. Zawinił też człowiek, a konkretnie wykorzystywany przez niego sposób użytkowania terenów w pobliżu rzek. Wznoszenie osiedli na dawnych terenach zalewowych czy budowanie domów w dolinach rzek na pewno nie jest bezpieczne. Wały przeciwpowodziowe są w stanie nas ochronić, ale nie zawsze. Żywioł jest w stanie pokonać i taką przeszkodę, czego dowiódł w maju i w czerwcu. Dzień, w którym runęło niebo... Przypadek Bogatyni pokazał, że nie wolno igrać z przyrodą, bo do niej zawsze należy ostatnie słowo. Dlatego tak ważne jest stworzenie aktualnego studium powodziowego zagrożenia, które z pewnością zmniejszyć ogrom zniszczeń wywołanych przez niszczycielski kataklizm. Powiat zgorzelecki nie miał takiego opracowania. Ostatnie mapy zagrożeń dla dorzecza Nysy Łużyckiej opierają się na danych z początku XX wieku. Teraz bezpieczeństwo poprawią powstające mapy ryzyka powodzi, które musi wdrożyć należąca do struktur Unii Europejskiej Polska. Z pewnością wzrośnie też świadomość zagrożenia, a prognozy pogody staną się jeszcze bardziej niż dotychczas pożądanym informacjami. Tylko że jak na razie nikomu, nawet najlepszym synoptykom, nie udało się przewidzieć zjawisk przyrodniczych ze stuprocentową dokładnością. Zupełnie inne widzenie świata - zobacz koniecznie! Polska pod wodą: Zdjęcia zalanych terenów, krajobraz po wielkiej wodzie. Zobacz! Żywioł zaatakował błyskawicznie. Kataklizm na Dolnym Śląsku - zdjęcia i informacje. Zobacz! Sprawdź prognozę pogody dla twojego miasta i regionu Dominika Głowacka