Od wtorku "Dziennik Polski" szeroko opisywał dramat maltretowanej kobiety z gminy Łukowica, która m. in. musiała ciągnąć pług. W przeciągu kilku dni, na terenie tej samej gminy, ujawniono kolejną rodzinną tragedię. Od 2003 r. ojciec ośmioosobowej rodziny był dla niej katem. Myśląc np., że żona i dzieci są wewnątrz, podpalił stodołę. Został wówczas aresztowany, a akt oskarżenia skierowano do sądu. Na sali rozpraw doszło jednak do pojednania stron, sprawę warunkowo umorzono. Ustanowiono kuratora sądowego, który do kwietnia tego roku sprawował nad rodziną opiekę. Gdy ją zakończył, w domu znów zaczęło się piekło. - Mężczyzna kupił noże i rzucał nimi w kierunku żony oraz małoletnich dzieci - opowiada Janina Tomasik, prokurator rejonowy w Limanowej. - Do rąk wziął też wiertarkę, zaczął wiercić nią dziury w całym domu, podszedł w końcu do syna i chciał mu wywiercić dziurę w kolanie. Żonę niejednokrotnie łapał za włosy, dusił. Groził, że bliskich pozabija. Przerażona żona i dzieci wynieśli w końcu z domu wersalkę na pole. Nocowali w trawach, myli się w rzece. W nocy, kiedy padał deszcz, spali w spichlerzu. - Ojciec chował też najmłodszym dzieciom ich własne rzeczy, które musiały wykupić przynosząc mu... piwo - dodaje prokurator. Kobieta zgłosiła sprawę policji, trafiła do prokuratury. Mężczyzna został zatrzymany, a prokurator wystąpił do sądu z wnioskiem o tymczasowy areszt na trzy miesiące. Wczoraj odbyło się posiedzenie sądu, podczas którego został tymczasowo aresztowany na miesiąc. Grozi mu do pięciu lat pozbawienia wolności. Kuba Toporkiewicz Zbulwersowała cię ta sprawa? Podyskutuj o tym na forum Rodzinny dramat koło Lublina