Sprawa, o której donosi w swoim dzisiejszym wydaniu "Polska. Gazeta Krakowska", zdążyła już zainteresować Prokuraturę Rejonową w Nowym Sączu. Państwu Ś. ograniczono już prawa rodzicielskie jak również przydzielono kuratora, który ma dopilnować, by Anią zajęli się lekarze. Jak informuje Waldemar Kriger, zastępca prokuratora rejonowego, rodzice 12-latki są podejrzewani o narażenie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, za co grozi im od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Jednak na tym etapie sprawy nikomu nie postawiono żadnych zarzutów. Jest to tylko i wyłącznie postępowanie w sprawie. Pierwsze sygnały choroby Ani - jak donosi gazeta - pojawiły się już w 2007 roku. Wtedy właśnie lekarz rodzinny, Beata Lewicka--Kowalik, nie zbagatelizowała jej notorycznych bólów, zawrotów głowy, zasłabnięć i problemów ze wzrokiem . Po specjalistycznych badaniach było już wiadomo, co dolega dziewczynce. To był guz. Pomimo, że lekarka bardzo szybko znalazła miejsce dla swojej małej pacjentki w Prokocimiu, jej matka była przeciwna jakimkolwiek kontaktom z medykami. Decyzja rodziców może zdumiewać tym bardziej, że ojciec Ani sam przeszedł operację guza mózgu. Nieobjęcie dziewczynki lekarską opieką tłumaczył - jak kontynuuje wątek gazeta - zawodnością medycyny konwencjonalnej. Co więcej, państwo Ś. żywią głęboką wiarę, że ich córka pokona chorobę dzięki żarliwej modlitwie. Pomimo usilnych starań lekarki, matka cały czas podtrzymywała swoją decyzję i dziewczynka nadal pozostawała bez tak potrzebnej w jej wypadku opieki lekarzy. Bardzo wiele osób starało się pomóc Ani, jednak starania zawsze napotykały na mur twardo obstających przy swoim rodziców. Ostatecznie - jak informuje gazeta - w maju lekarka skierowała sprawę do wymiaru sprawiedliwości. Sąd od razu zobowiązał rodziców do podjęcia leczenia córki, ale ci zabrali się do tego niezwykle opieszale. A choroba Ani postępowała coraz szybciej. 12-latka cierpiała coraz bardziej. W końcu sąd ograniczył władzę rodzicielską państwa Ś. Jednak na drodze do właściwej terapii Ani - jak wyjaśnia gazeta - pojawiły się kolejne przeszkody. Specjaliści mieli bardzo rozbieżne opinie co do wyboru najbardziej adekwatnego sposobu pomocy dziecku. Jedni opowiadali się za natychmiastowym zabiegiem, którego jednak mała pacjentka mogłaby nie przeżyć. Inni twierdzili, że guz jest łagodny i z ingerencją medyczną można zaczekać do momentu, aż będzie można zastosować mniej ryzykowny zabieg laryngologiczny. Co na to wszystko matka dziewczynki? Jest zdruzgotana ingerencją sądu.