W szpitalu, w trakcie badań, okazało się, że ratownikom zaszkodził nie tylko czad, ale też alkohol. Mieli od 0,3 do 0,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Po zatruciu ratowników tlenkiem węgla głośno zrobiło się o detektorach, których nie mieli na wyposażeniu karetki. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że w trakcie szpitalnych badań wyjdzie na jaw, że załoga trafiła na oddział toksykologii pod wpływem alkoholu. Z informacji reportera RMF FM wynika, że chodzi o ratowników medycznych z kilkunastoletnim stażem w pracy w pogotowiu. Pełnili dyżur w stacji Kocmyrzów niedaleko Krakowa. W nocy 8 lutego zostali wezwani do starszego mężczyzny, który zasłabł w łazience. Z pogotowiem skontaktowała się mieszkająca w pobliżu rodzina 83-letniego mężczyzny. Zanim przyjechała karetka, zięć mężczyzny przeniósł go do przedpokoju i reanimował. Kiedy ratownicy przyjechali na miejsce przejęli reanimację. Gdy dowiedzieli się, że do zasłabnięcia doszło w łazience, wezwali straż pożarną i przewietrzyli budynek. Przeprowadzone przez strażaków pomiary wykazały obecność tlenku węgla. O pijanych ratownikach nic nie wie ani krakowska policja ani prokuratura. Nie badali oni mężczyzn w Maciejowicach, nie otrzymali także wyników badań ze szpitala Rydygiera w Krakowie.