Zarzuty dotyczą tragicznego wypadku, do jakiego doszło 4 października 2006 roku. 11-letni Kamil przyjechał wtedy do Krakowa z rówieśnikami na wycieczkę z Lipnicy Wielkiej. Nie wiadomo, jak wpadł do wody i ile w niej przebywał. Ciało chłopca zauważyła pod wodą przypadkowa osoba. Ratownicy wyciągnęli dziecko z wody. Po reanimacji chłopcu udało się przywrócić oddech. Trafił na oddział intensywnej terapii Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu, gdzie po trzech tygodniach zmarł. Prokuratura w toku śledztwa uzyskała szereg opinii i ekspertyz, m.in. z zakresu ratownictwa wodnego. Wynikało z niej, że wprowadzony na terenie basenu system bezpieczeństwa nie gwarantował ratownikom możliwości obserwacji całego basenu. Uniemożliwiały to m.in. takie dodatkowe atrakcje, jak gejzer i mostek wodny oraz zjeżdżalnia. Dodatkowo jedno ze stanowisk ratowniczych było nieobsadzone. Na tej odstawie prokuratura zarzuciła w poniedziałek kierownikowi do spraw ratowników wodnych Markowi M., że wprowadzając system bezpieczeństwa, który nie zapewnił bezpośredniej kontroli - nie zapewnił bezpiecznego korzystania z basenu i w ten sposób nieumyślnie naraził chłopca na niebezpieczeństwo utraty życia, pomimo że powinien i mógł to przewidzieć. Zarzut nieumyślnego narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia postawiła także prokuratura kierowniczce wycieczki Justynie K. i opiekunce Beacie O. Obie podejrzane - zdaniem prokuratury - podjęły się bowiem opieki nad zbyt liczną grupą uczniów, nie ustaliły, iloma uczniami opiekuje się każda z nich i nie podzieliły grupy na tych, którzy umieją pływać i tych, którzy nie pływają. Zarówno Marek M. jak i jedna z opiekunek nie przyznały się do winy. Przesłuchanie drugiej opiekunki w poniedziałek było jeszcze w toku. Podejrzanym grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności. Słuchaj Faktów RMF FM