Przewodnik, z którym rozmawiał reporter RMF FM, zszedł ze swoją grupą z Giewontu przed załamaniem pogody. "Byliśmy na Herbacianej Przełęczy. Dużo ludzi było na szlaku wiodącym w górę. Byli ludzie w kopule szczytowej, przy samym krzyżu, byli też na szlaku zejściowym" - relacjonuje. "Z daleka było słychać grzmoty i ludzie jeszcze szli do góry. Proponowałem - najpierw bardzo grzecznie - żeby stamtąd zeszli jak najszybciej, dopóki się nic nie dzieje. Nie bardzo chcieli słuchać, więc potem użyłem trochę mocniejszych argumentów" - dodaje. Dwie minuty później usłyszał pierwsze uderzenie pioruna. "Zaczął się chaos, panika. Latały głazy takie jak pięść i większe, w promieniu 100 metrów to się rozprysło..." - opisuje przewodnik. "Samego uderzenia nie widziałem, jak się odwróciłem, to już kamienie fruwały wokół nas, wszędzie" - dodaje. "Robiłem, co mogłem ze swoją prywatną apteczką. Potem dużą grupą ludzi zaczęliśmy schodzić. Ile osób zostało wyżej? Nie byłem w stanie tego ogarnąć" - relacjonuje rozmówca Macieja Pałahickiego. "Był jeden główny 'strzał' a potem, jak byliśmy niżej, był drugi - nie wiem, czy w kopułę szczytową" - przyznaje. Po gwałtownych burzach w Tatrach zginęło pięć osób, w tym dwoje dzieci. Więcej na ten temat TUTAJ. Maciej Pałahicki