Do zdarzenia doszło w niedzielę. Na szlaku - zejściu z Orlej Perci doszło do wypadku. Jak zwykle w takich sytuacjach zaalarmowane pogotowie górskie natychmiast w rejon zdarzenia wysłało śmigłowiec z ratownikami i lekarzem na pokładzie. Poszkodowanym okazuje się 30-letni turysta z Bytomia. - Mężczyzna ma dość poważne obrażenia głowy i inne urazy - relacjonuje Jan Krzysztof naczelnik TOPR. - Śmigłowcem błyskawicznie przewieźliśmy go do szpitala i zostawiliśmy pod opieką zakopiańskich lekarzy. Ci jednak w pewnym momencie stwierdzili, że mimo iż poszkodowany może być w szoku to jednak zachowuje się bardzo dziwnie. - Na właściwy trop nakierował nas charakterystyczny zapach jaki wydzielał poszkodowany - mówi Sylweriusz Kosiński wice dyrektor zakopiańskiego szpitala. - Zbadaliśmy go i wyszło nam, że ma 0,8 promila alkoholu. Jasno więc można obliczyć, że w chwili wypadku spokojnie mógł mieć powyżej 1 promila. Uważamy, że spożycie alkoholu mogło się przyczynić do tego że doszło do wypadku. Poszkodowany ma złamaną podstawę czaszki, wstrząśnienie mózgu i wymaga hospitalizacji. Z relacji świadków wynika, że turysta po prostu potknął się na szlaku i przekoziołkował parę metrów w dół zatrzymując się na półce skalnej. Jak tylko wiadomość o nietrzeźwości turysty dotarła do ratowników TOPR ci postanowili natychmiast działać. - Zwróciłem się z oficjalnym zapytaniem do odpowiednich władz o opinię czy możemy poszkodowanego obciążyć kosztami akcji ratunkowej - zaznacza Jan Krzysztof naczelnik TOPR. - Wstępnie szacujemy że koszt przeprowadzonych przez nas działań to około sześć tysięcy złotych. Są to przede wszystkim koszty lotu śmigłowca, który w powietrzu był pół godziny. Teraz TOPR czeka na opinię w tej sprawie, bowiem nie wiadomo czy będzie można obciążyć 30-latka rachunkiem za akcję. - Jest to pierwsza sytuacja gdy wnosimy o zwrot akcji ratunkowej - przyznaje Jan Krzysztof. - Nie wiemy oczywiście czy ten delikwent pił alkohol przed wyjściem w góry czy już w Tatrach. Jedno jest pewne - przebywanie na Granatach pod wpływem alkoholu było mówiąc delikatnie nierozsądne. Ratownicy TOPR dodają, że mieszkaniec Bytomia może mówić o dużym szczęściu - tylko cudem nie doszło do tragedii. Teraz jednak być może za swoją głupotę trzeba będzie ciężko zapłacić.