Tragedie zdarzają się najczęściej na kąpieliskach niestrzeżonych. Nie zniechęca to amatorów kąpieli. Liczy się dojazd Choć oddalone od centrum miasta aż o kilkanaście kilometrów, kąpielisko po byłym żwirowisku w Kryspinowie cieszy się największym powodzeniem wśród krakowian. - Bo dobry dojazd, rozległe plaże, dużo budek z jedzeniem... - wymieniają powody przybycia nad wodę z Prądnika Czerwonego dwie licealistki - Kamila i Ewa. - No i tutaj jest trochę jak nad prawdziwym jeziorem: dużo wody, rozległe tereny i nie widzi się blokowisk. Mimo że to dzień powszedni i dopiero zbliża się południe, na plaży i w wodzie jest już sporo ludzi. - Prawdziwe tłumy są jednak w sobotę i niedzielę - zdradzają dziewczyny na bramce, sprzedające bilety: 7 zł normalne, 5 zł ulgowe (dzieci do lat 6 za darmo!) albo rodzinne za 20 zł. Ale opłaty zbiera się tylko na kawałku plaży strzeżonej. Większość nabrzeży to tereny "dzikie" i nielegalne kąpieliska. - A tam zbudowali sobie nawet jakąś skocznię i skaczą do wody. W jaki sposób, nie chcę nawet mówić - macha ręką Grzegorz Kubis, ratownik. Choć ma do pomocy aż dwóch innych, są w stanie pilnować tylko kawałka plaży i kąpieliska wydzielonego czerwonymi bojami. - W najgłębszym miejscu jest 2 m. Ale poza bojami są miejsca, gdzie jest nawet siedem metrów. Picie nie sprzyja życiu I właśnie ta głębia pociąga najbardziej większość plażowiczów. Wystarczy przejść kawałek dalej, żeby zobaczyć grupki nastolatków pluskających się na głębinie. Tabliczki "Uwaga! Kąpiel niebezpieczna" nie robią na nich żadnego wrażenia. Wielka plansza "Kąpiel po piciu nie sprzyja życiu" czy dwa śmiertelne wypadki z ubiegłego tygodnia też nie. Mimo młodego wieku, sugerującego gimnazjum lub najwyżej początek liceum, wcale nie kryją się z piciem piwa. - Nikt się do nas nie przyczepia - przyznają szczerze. - Przyczyny wypadków nad wodą? Głównie brawura po pijaku - przyznaje ratownik Kubis. - Często też przecenianie swoich umiejętności, a w przypadku małych dzieci - brak wystarczającej opieki. Czysto i niebezpiecznie - To najczystsza woda, jaką znam - pokazują imponującą lazurowo-turkusową toń zalewu na Zakrzówku dwie młode dziewczyny. No i piękne skały - dodają. Z tych właśnie skał skaczą do wody mężczyźni. Są dorośli, ale są też góra 12-latkowie. - Ale walnąłeś dechę - śmieją się z kolegi, który wykonał co najmniej 4-metrowy lot. Starsi skaczą z dużo wyższych miejsc. - To trochę kiepskie miejsce na skoki - ocenia Paweł Wójcik z Centrum Nurkowego Kraken, które administruje zalewem. - Stromo opadające ściany, gwałtowne spadki temperatur wody w niektórych miejscach, sterczące pod wodą przedmioty... No i mało miejsca na brzegu, można spaść - wylicza. Ale mimo tych niebezpieczeństw i niedogodności, a nawet widocznych dopiero z bliska stert śmieci pływających w wodzie, nawet w zwykły dzień tygodnia trudno tam znaleźć miejsce na koc czy leżak. Jedyne co różni to miejsce od innych kąpielisk, to brak małych dzieci. Teoretycznie nie wolno schodzić nad wodę: byłe wyrobisko otaczają skały, a samą "plażę" stalowe barierki. W siatkach są jednak wycięte dziury, a w bramce ogrodzenia nie ma kłódki. - Nie ma sposobu na ludzi - przyznaje Wójcik. - Zalew jest blisko centrum miasta i potężnych osiedli mieszkaniowych. Ogradzanie nie pomaga, do akcji policji czy straży miejskiej trzeba by było całej armii ludzi... Jedyne co robimy, to uświadamiamy ludziom tablicami czy innymi ostrzeżeniami, że to niebezpieczne miejsce. W ubiegłym roku na terenie, który podlega pod krakowską Komendę Miejską Policji, utopiło się 28 osób. Większość zginęła w nurcie rzeki, mniej potonęło w wodzie stojącej. Pięciu topielców było pod wpływem alkoholu, siedmiu nieszczęśników utopiło się podczas ratowania innych osób. Jak reanimować topielca? Najpierw wzywamy pogotowie. Sprawdzamy, czy poszkodowany jest przytomny. Próbujemy nawiązać rozmowę, zadać ból. Jeżeli jest nieprzytomny, zapewniamy drożność dróg oddechowych. Trzeba odchylić głowę poszkodowanego do tyłu. Zaglądamy do ust. Wylewamy stamtąd wodę, usuwamy piasek i inne przeszkody. Sprawdzamy, czy poszkodowany oddycha. Słuchamy, obserwujemy klatkę piersiową przez 10 sekund. Jeżeli osoba oddycha, po prostu czekamy na przyjazd ambulansu. Trzeba tylko tak trzymać poszkodowanego, aby drogi oddechowe były cały czas drożne. Jeśli poszkodowany nie oddycha, mamy do czynienia z zatrzymaniem krążenia. W tej sytuacji stosujemy 30 uciśnięć na mostek. Po uciśnięciach dwa razy wdmuchujemy powietrze do ust poszkodowanego, a jego nos trzymamy wtedy zaciśnięty. Jeśli boimy się dotykać ustami ust nieznanej osoby, możemy tylko 100 razy na minutę uciskać klatkę piersiową. Sam ucisk sprawia, że do organizmu poszkodowanego trafia trochę powietrza. Jeśli ratujemy dziecko, przed pierwszymi 30 uciśnięciami wykonujemy pięć wdechów. Dalsze postępowanie jak u dorosłego. O ile u poszkodowanego nie wróci zdolność do samodzielnego oddychania, nie przerywamy czynności do przyjazdu karetki. Gdy na odludziu ratujemy w pojedynkę, po pewnym czasie będziemy zmęczeni. Odpoczywajmy krótko, bo po trzech minutach bez oddechu mózg poszkodowanego może być martwy - informuje Bożena Woźniak-Pachota, instruktorka z Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego. Autor: Jerzy Kłeczek jerzy.kleczek@echomiasta.pl