Myślenicki dworzec PKS stał się - mimo zimy i trzaskającego mrozu - wielkim placem budowy. Z ziemi wyrosła konstrukcja przyszłego obiektu. Widać już jego szkielet. Przez cały czas trwają prace przy wznoszeniu budynku, którego inwestorem jest Marek Koźmiński. To, co znajduje się zaraz obok, z prawdziwym dworcem niewiele ma wspólnego. Dla oczekujących na autobusy pasażerów wydzielono niewielki placyk. Nie ma tutaj toalet, nie ma kasy. Hula za to wiatr i króluje mróz. Nie ma się gdzie schronić O godzinie 7.30 na placyku dwie osoby oczekują na przyjazd autobusu. - Dojeżdżam do Krakowa do pracy, mieszkam nieopodal, dlatego nie stanowi dla mnie problemu poczekać kilka minut, ale co mają zrobić ci, którzy czekają na autobus przelotowy czasem pół godziny, a nawet dłużej? - mówi mieszkanka Myślenic. - Żadnej osłony od wiatru, żadnego schronienia, brak toalety. Tuż obok tego, co z dworca pozostało, dwóch taksówkarzy czeka na klientów. - Panie, stoję tutaj i stoję, ale w domu jeszcze gorzej, tylko z pokoju do pokoju, dlatego wolę tu przyjechać. A nóż trafi się klient - mówi jeden z taksówkarzy. - Kiedyś to tutaj był ruch. Klient za klientem, autobus za autobusem. Dzisiaj martwota. Kiedyś jedna z pasażerek autobusu przelotowego bezskutecznie poszukiwała toalety. Pytała mnie o nią. Co jej miałem powiedzieć? Że my, taksówkarze korzystamy z grzeczności właściciela pobliskiego baru, bo na dworcu toalety od dawna już nie ma? Na placyku, gdzie znajduje się kilka prowizorycznych stanowisk, nie ma nawet kasy biletowej. Znajduje się ona w małym budynku przy ulicy Rzemieślniczej 25, dwieście metrów od dworca. Kierują do niej tabliczki informacyjne. Kierowcy nie chcą tam zajeżdżać - Kierowcy autobusów też narzekają - mówi taksówkarz. - Wyjazd z prowizorycznego dworca jest tak wąski, że długi autobus musi składać się co najmniej kilka razy, zanim uda mu się wyjechać. Na domiar złego po drugiej stronie ulicy parkują samochody osobowe, co znacznie utrudnia wyjazd. Nie dziwię się, że kierowcy nie chcą tutaj zajeżdżać. Słowa taksówkarza potwierdza Marek Jawor, kierowca myślenickiego PKS, przewodniczący NSZZ "Solidarność" w tej instytucji. - W chwili obecnej, kiedy temperatura spada znacznie poniżej zera, na placyku udającym dworzec tworzy się zmarzlina, po której można jeszcze jakoś przejechać. Dramat powstaje jednak wówczas, kiedy temperatura sięga powyżej zera. Wówczas placyk zamienia się w trudne do przebycia bagno. Jazda w tych warunkach jest udręką. Myślę, że także dla pasażerów jest to wielka niedogodność. Pasażerowie skarżą się na to, że często autobusy przelotowe nie zajeżdżają na placyk. - Kiedyś jeden z autobusów, jadących z Zakopanego, zatrzymał się daleko przed estakadą i musiałem pokonać pieszo odległość dzielącą to miejsce od miasta - opowiada jeden z nich. "To kpina, nie dworzec" - Trudno się dziwić takiej postawie kierowcy, skoro wjazd i wyjazd z placyku na myślenickim dworcu graniczy z cudem - stwierdza Jerzy Para, współwłaściciel firmy przewozowej, której autobusy kursują pomiędzy Krakowem a Zakopanem. - Nigdy nie byliśmy lubiani w Myślenicach, dlatego ostatnio nie zajeżdżaliśmy na dworzec. Dzisiaj nasze autobusy zatrzymują się przy przystankach przelotowych pod estakadą. Ale to prowizorka. - Na największej wsi jest lepiej, niż tu u nas w Myślenicach. To kpina nie dworzec - mówi jeden z pasażerów, który wysiadł z autobusu w godzinach popołudniowych i szybkim krokiem oddalił się w kierunku miasta. Maciej Hołuj myslenicki@dziennik.krakow.pl Czytaj również: Okrągły stół w sprawie dojazdów do pożarów Fajerwerki pod lupą policji Goniąc kormorany