- To doskonały przykład, jak nie powinno się sądzić - mówią krakowscy sędziowie. Na obronę z urzędu przed sądem w pierwszej i drugiej instancji wydano ponad 3 tys. zł. Opinie biegłych kosztowały 1000 zł. Do tego dochodzą zapytania o karalność oskarżonych, ryczałty za doręczenia pism, konwojowanie jednego z podsądnych na rozprawy. Tymczasem likwidator okradzionych Krakowskich Zakładów Kamienia Budowlanego w Krzeszowicach, który był sześć razy przesłuchiwany podkreślał, że przedmioty, które zabrali oskarżeni, były warte co najwyżej złotówkę. - Nie sprzedałem tego złomu, bo transport przekraczałby jego wartość - mówił przed sądem. Chodzi o zdarzenie z grudnia 2006 r. Policja ujęła trzech zbieraczy złomu. Sprawcom zarzucono włamanie, a przy takiej kwalifikacji czynu wartość zabranych przedmiotów nie ma znaczenia. Proces więc toczył się o złotówkę, bo na tyle oszacowano rurki, gilotynę, metalowe pręty i skrzynkę - zabrane krzeszowickim zakładom. Sąd rejonowy czterokrotnie wydawał wyrok, bo trzy razy sprawa w wyniku apelacji prokuratora bądź obrońcy - wracała do ponownego rozpoznania. Pierwsze postanowienie zapadło w styczniu 2008 roku. W lipcu ub.r. do sądu wpłynęła kolejna apelacja. Prokuratura powoływała się na fakt, że sędzia popełnił błąd, prowadząc rozprawę pod nieobecność jednego z oskarżonych. Sąd okręgowy przyznał jej rację. Poszedł jednak dalej niż nakazuje procedura - nakazał ponownie rozpatrywać sprawę wszystkich oskarżonych, choć apelacja dotyczyła jednego. Tym sposobem proces zaczął się od nowa. Wyrok jest już prawomocny, bo prokuratorzy i adwokaci postanowili nie składać apelacji.