Święta Ksiądz spędzi w areszcie? - Jak co roku. Właśnie przygotowujemy się do pasterki. Tym razem na nabożeństwo do kaplicy przyjdą kobiety. Od tygodnia ćwiczą już w celach teksty kolęd. Czyli pasterka dla wybranych, a nie dla wszystkich chętnych? - Wszyscy będą mogli wysłuchać nabożeństwa przez radiowęzeł, ale do kaplicy może przyjść tylko grupa wybrana, czyli ci, którzy spotykają się na spacerze. Inni nie mogą, ponieważ mają zakaz kontaktów. Takie są rygory aresztu śledczego. Inaczej jest już w zakładach karnych, gdzie przebywają ludzie po wyrokach. Tam na niedzielną mszę świętą czy na pasterkę może przyjść każdy kto chce. Co Ksiądz czuł, kiedy pojawił się po raz pierwszy za więziennymi murami? - Strach, bo nigdy wcześniej nie byłem w takim miejscu. Zacząłem tu pracować przed 15 laty, a zdecydował o tym przypadek. Ówczesny kapelan akurat gdzieś wyjeżdżał i poprosił mnie o zastępstwo podczas opłatka. Pamiętam, że zaskoczyła mnie miła atmosfera tego spotkania, więc kiedy dyrektor zaproponował mi pracę, zgodziłem się. Na początku tylko pomagałem kapelanowi, a kiedy on odszedł, zostałem sam. Tak jest już od 14 lat. Bardzo dobrze czuję się w tym miejscu. ...? - Mówię o atmosferze wśród pracowników. To ciężka, stresująca i odpowiedzialna praca, a mimo to na każdym kroku spotykam się z życzliwością i szacunkiem. Trudne problemy staramy się rozwiązywać wspólnie. Kapelan w więzieniu to i wychowawca, i psycholog, i terapeuta? - Rzeczywiście po trosze tak jest. Gdy coś złego dzieje się z osadzonym, wychowawcy proszą, żebym z nim porozmawiał. Naszym wspólnym zadaniem jest zmiana postawy, świata wartości i zasad moralnych więźniów. Bez zmiany na płaszczyźnie religijnej jest to bardzo trudne. A jak oni traktują Księdza? Jak kapłana, którego rola w więzieniu ogranicza się tylko do odprawiania mszy czy oczekują czegoś więcej? - Odkąd tu pracuję, nie spotkała mnie ze strony osadzonych żadna niemiła niespodzianka. Nikt mi tu nigdy nie ubliżył, ani nie obraził Pana Jezusa w kaplicy - przekleństwem, bądź zachowaniem. Wręcz przeciwnie, kiedy mijam ich na korytarzu, słyszę "Pochwalony". To oznacza, że jest jakiś kontakt. Często zresztą mówią wprost, że chcą porozmawiać. Praca ewangeliczna kapelana w więzieniu polega na głoszeniu słowa Bożego w różnej postaci, czyli w czasie kazania na mszy świętej, podczas rekolekcji, spowiedzi, ale też w czasie zwykłej rozmowy z osadzonym. Więzienie to hermetyczny świat, którego ludzie na wolności się boją i nie rozumieją. Kapelan prawdopodobnie wie więcej o skazanych niż inni pracownicy służby więziennej. - Samo więzienie zawiera w sobie ogromny ładunek negatywnych emocji. Tam są oszuści, złodzieje, gwałciciele, także mordercy. Ludzie, którzy uczynili wiele zła. Ale oni też są nieszczęśliwi. Ich dramatem jest już samo pozbawienie wolności; to że siedzą w wieloosobowych celach. Czasami od nich słyszę: "Ksiądz mi nie musi mówić, co to jest piekło, bo ono jest właśnie tutaj". Robią więc wszystko, żeby je opuścić. Na przykład udają, że się nawrócili? - Niekoniecznie. Sądzę, że w wielu przypadkach postanowienia odmiany swego życia są szczere. Ale bardzo wielu skazanych wraca z powrotem do więzienia. - To jest, niestety, wielki problem. Czasami wydaje się, że wszystko jest już na dobrej drodze, że nastąpiła prawdziwa odmiana człowieka, że wreszcie odnalazł w swoim sercu Pana Boga. Jednak po wyjściu na wolność nie znajduje dobrego sposobu na życie. Nie może znaleźć pracy, spotyka się z podejrzliwością, zostaje odtrącony przez rodzinę i nie znajduje dość sił, by wytrwać w swoim postanowieniu. Dzisiaj do więzień często trafiają ludzie uzależnieni od narkotyków. Szczególnie dla nich powrót do normalnego życia jest trudny, bo czują się bezradni wobec nałogu. Są bardzo słabi, nierzadko zdają sobie z tego sprawę. Wielokrotnie proszą mnie o wsparcie i modlitwę. Przychodzą do Księdza sami czy trzeba ich do tego namawiać? - Przychodzą sami. W grupie lub pojedynczo. Jeśli w grupie, to spacerowej, do której należą 3-4 cele. Rozmawiają szczerze? Nie peszy ich obecność innych? - Jeśli już przychodzą, to rozmawiamy otwarcie, bo zazwyczaj w celi wszystko już sobie opowiedzieli. Czasami chcą się usprawiedliwić, mówią o trudnym dzieciństwie, ubóstwie materialnym i duchowym. Innym razem winią szatana, który doprowadził ich za więzienne mury. Moja praca polega na tym, żeby ich z powrotem połączyć z Bogiem, z ludźmi i z nimi samymi. Wielu udało się Księdzu nawrócić? - Jest przynajmniej kilkunastu takich, którzy od lat mnie odwiedzają lub piszą listy i dziękują za uratowanie życia. Kim są? - Zazwyczaj to osoby, których tak bardzo gnębiło poczucie wstydu, że byli o krok od targnięcia się na swoje życie w areszcie. Wcześniej byli kimś, mieli wysoką pozycję. Niezależnie od tego, czy czuli się winni, czy nie - sam pobyt w areszcie był dla nich prawdziwą katastrofą. Bali się, jak przyjmie ich otoczenie: rodzina, ksiądz z parafii czy sąsiad z wioski. Spotkania modlitewne i rozmowy pozwoliły im przetrwać ten najtrudniejszy okres. Chodzi mi o tych autentycznie nawróconych, czyli ktoś był zły, a więzienie zmieniło go na lepsze. - Do naszego aresztu trafiają ludzie z całej Polski, a nawet z całego świata, więc często tracimy kontakt i nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę dziś się z nimi dzieje. Nie potrafię powiedzieć, jaki procent więźniów autentycznie się nawraca. Ale nawet gdyby to miała być jedna osoba - to warto. Odczuwa czasem Ksiądz zmęczenie, zniechęcenie, gorycz porażki? - Głównie żal. Zdarza się, że ktoś wychodzi na wolność i wydaje się, że bardzo dużo zrozumiał, a tymczasem któregoś dnia dowiaduję się, że znów siedzi w areszcie. Ale zdarzają się też sytuacje, które dają mi siłę do dalszego działania.