Domek jest bardzo niepozorny. Jasnoszary, parterowy, położony na krańcu wsi. Tuż pod oknami przebiega ruchliwa droga wojewódzka z Proszowic do Słomnik. Aż trudno uwierzyć, że w takim miejscu mogło dojść do ogromnej tragedii. Jednak biało-czerwona policyjna taśma i kilka zaparkowanych w sąsiedztwie radiowozów wskazują, że to jest właśnie miejsce dokonanej kilkadziesiąt godzin wcześniej zbrodni. W środku pracują jeszcze śledczy. Na terenie posesji znaleziono zwłoki 84-letniej kobiety i jej 59-letniej córki. Córka regularnie odwiedzała matkę Starsza kobieta od śmierci męża mieszkała w tym miejscu samotnie. Nie była jednak opuszczona, bo mieszkająca w oddalonych o kilka kilometrów Słomnikach córka regularnie odwiedzała matkę, pomagając jej w domowych czynnościach (druga córka na stałe mieszka w Stanach Zjednoczonych). - Kobieta była schorowana, cierpiała na bóle kręgosłupa. Chodziła bardzo mocno pochylona, niemal zgięta wpół - mówi Józef Łakomy z Niegardowa. Córka była u matki również w minioną niedzielę. Wtedy obie były widziane po raz ostatni. Dzień później znaleziono je martwe. - Mąż młodszej kobiety zaniepokoił się, gdy żona nie wróciła na noc do domu, a przez cały poniedziałek nie mógł się do niej dodzwonić. Gdy pojechał na miejsce, zastał dom zamknięty. Wtedy skontaktował się z nami i opowiedział o całej sytuacji. Otrzymał zalecenie, by w towarzystwie świadka siłą otworzył drzwi wejściowe. Wtedy znalazł zakrwawione zwłoki żony - mówi rzecznik prasowy małopolskiej policji mł. insp. Dariusz Nowak. Kobiety miały rany głowy Na miejsce natychmiast posłano policyjny patrol. W trakcie przeszukiwań posesji, w przylegającej do domu komórce znaleziono zwłoki matki. Obie kobiety miały rany głowy. Od początku było jasne, że doszło do zabójstwa. Od początku też policjanci wykluczyli motyw rabunkowy. Nie było żadnych śladów plądrowania. Dziennikarze nieoficjalnie dowiedzieli się, że na miejscu została znaleziona siekiera, która najprawdopodobniej była narzędziem zbrodni. W czasie, gdy trwały przeszukiwania domu w Niegardowie, policja wiedziała już o zdarzeniu, do którego doszło w jednym z proszowickich bloków wielorodzinnych. W piwnicy budynku przy ulicy Partyzantów znaleziono w poniedziałek przed południem zwłoki 67-letniego mężczyzny. Przyczyną śmierci było powieszenie. Oba zdarzenia zaczęto ze sobą łączyć w momencie, gdy okazało się, że powieszony był szwagrem starszej z zamordowanych kobiet (ożenił się z jej siostrą). Miał też działkę tuż obok domu, w którym doszło do zabójstwa. - Obie te działki były kiedyś częścią jednego gospodarstwa. Mężczyzna przebywał tam prawie codziennie, hodował kury, króliki. Spędzał na działce całe dnie - słyszymy w Niegardowie. Nie było kłótni Po zdarzeniu pojawiły się informacje, że mężczyzna był skonfliktowany z obiema kobietami. Sołtys Niegardowa Wiesław Kaliniak powiedział jednak, że nigdy nie słyszał o żadnych nieporozumieniach, do których miałoby dochodzić między nimi. - Dla mnie, jako człowieka z zewnątrz, wszystko było w najlepszym porządku. Nigdy nie słyszałem o żadnych kłótniach ani awanturach. Nigdy bym nie przypuszczał, że starsza kobieta mogła mieć jakiegoś wroga. Przeciwnie, wszystko wskazywało na to, że niczego jej nie brakuje. Dlatego po tym, co się stało jestem ogromnie zaskoczony, podobnie jak chyba wszyscy mieszkańcy - tłumaczy. Insp. Nowak powiedział, że z zebranych informacji nie wynika, iż pomiędzy zamordowanymi kobietami a mężczyzną, który popełnił samobójstwo, miało dochodzić do większych nieporozumień. Nigdy w domu nie musiała interweniować policja. Mimo to od początku najbardziej prawdopodobną z przyjętych przez policję wersji wydarzeń była taka, że to mężczyzna, który popełnił samobójstwo, wcześniej dokonał zabójstwa obu kobiet. - Nie jest to jedyna wersja, jaką bierzemy pod uwagę, ale w tej chwili najbardziej prawdopodobna. To wszystko układa się w logiczną całość - uważa Dariusz Nowak. Sąsiedzi są w szoku Mieszkańcy osiedla Partyzantów, którzy znali mężczyznę podejrzewanego o dokonanie podwójnego zabójstwa również są zaskoczeni, że mógł dopuścić się takiego czynu. Potwierdzają, że większość czasu spędzał na działce w Niegardowie. - W mieszkaniu w bloku zwykle go nie było. Codziennie rano widywałem go jak szedł z reklamówką na przystanek i stamtąd odjeżdżał do Niegardowa. Wracał późno po południu lub wieczorem - mówią. - Sprawiał na mnie zawsze wrażenie człowieka spokojnego, zrównoważonego, trzeźwo patrzącego na życie. Nigdy nie widziałem, że znajdował się pod wpływem alkoholu - słyszymy od jednego z sąsiadów. Do roku 1990 mężczyzna był pracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Potem odszedł z pracy na własną prośbę. Niektórzy twierdzą, że zdarzało się, iż z powodu swojej przeszłości spotykały go przykrości. Mężczyzna zostawił list pożegnalny. Miał w nim napisać, że nie chce żyć, gdyż zrobił coś złego dwóm kobietom. Na jego ubraniu znaleziono również ślady krwi. Mimo to policjanci zastrzegają, że o winie podejrzanego będzie można z całą pewnością mówić w momencie, gdy zostanie zbadane owo ubranie oraz odciski palców, pozostawione na domniemanym narzędziu zbrodni. Aleksander Gąciarz proszowicki@dziennik.krakow.pl Czytaj również: Pięć skarg na władze gminy Kiedy Rynek Główny przestanie być wielkim placem parkingowym? Skarga na burmistrza ponownie bezzasadna