Według wstępnych szacunków, na procederze mogli zarobić miliony złotych. Jak poinformował w piątek rzecznik małopolskiej policji Dariusz Nowak, fałszerze startowali w przetargach sprzedając towar nie tylko w Polsce ale także za granicę. Szacuje się, że na jednym podrobionym kartridżu zarabiali 50 - 60 złotych, co przy skali ich sprzedaży daje miliony złotych nielegalnego zarobku. Proceder polegał na tym, że legalnie działająca firma zajmująca się regenerowaniem zużytych kartridżów do drukarek atramentowych skupowała od firm i osób prywatnych duże ilości pojemników po tuszu znanej firmy. Następnie usuwano z nich wszelkie stare oznakowania, napełniano tuszem i sprzedawano jako nowy towar. Właściciel firmy wciągnął w nielegalny biznes także właścicielkę firmy poligraficznej, która przygotowywała opakowania, hologramy i inne zabezpieczenia stosowane przez oryginalnego producenta. W piątek przedstawiono im zarzuty dotyczące złamania ustawy o prawie własności przemysłowej, za co grozi do trzech lat więzienia a także wysokie grzywny. Przedstawiciele firmy produkującej kartridże ocenili, że podróbki praktycznie nie różniły się od oryginałów. Według nich, z takimi fałszywkami spotkali się po raz pierwszy w Europie i po raz drugi na świecie.