Najdziwniejsze w tej sprawie jest to, że sanepid oficjalnie dowiedział się o tym zbiorowym zatruciu dopiero na trzeci dzień po wystąpieniu pierwszych objawów i po śmierci jednej z pensjonariuszek Domu Pomocy Społecznej. Jak powiedział rzecznik prokuratury okręgowej, z wezwaniem lekarza czekano całą dobę. Mimo, że inspektor sanitarny zadziałał błyskawicznie i nie czekając na oficjalne zawiadomienie skontrolował Dom Pomocy Społecznej w Jordanowie, nie udało się zabezpieczyć wszystkich próbek jedzenia, które podano w dniu zatrucia. - Nie pobraliśmy próbek, ponieważ ich okres przechowywania skończył się i przechowujący miał prawo je po prostu zniszczyć - mówi Agata Porzycka z sanepidu. Pojawiło się nawet przypuszczenie, że może ktoś specjalnie zwlekał ze zgłoszeniem zatrucia, aby można było zniszczyć te próbki. Tym już zajmuje się prokuratura.