Do tragedii doszło wczoraj rano około godziny ósmej w kościele pod wezwaniem świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Pogwizdowie koło Bochni w Małopolsce. Wiszące ciało 62-letniego proboszcza znalazł organista, który wszedł do świątyni. To właśnie on powiadomił policję. Ze wstępnych ustaleń wynika, że duchowny targnął się na życie, jednak powody jego desperackiego kroku nie są znane, ponieważ nie zostawił żadnego listu pożegnalnego. Śledztwo w sprawie trwa, a mieszkańcy Pogwizdowia o tragedii mówią niechętnie i - jak informuje "Polska. Gazeta Krakowska" - żałoby nie kryją. Wielu z nich znało zmarłego kapłana od lat. Zmarły ksiądz pracował w parafii od 1975 roku, a proboszczem w Pogwizdowie był 25 lat i cieszył się bardzo dobrą opinią. Służył radą i pomocą, ciągle miał wiele planów, pełen charyzmy i z poczuciem humoru - tak w rozmowie z dziennikarzem gazety wspominają proboszcza wierni. - "Dzisiaj mieliśmy mieć religię. Rano zwołano w szkole apel i pani dyrektor przekazała nam, że proboszcz zmarł. Uczciliśmy go minutą ciszy" - opowiada 12-letnia Ania, która bardzo lubiła lekcje ze zmarłym księdzem. - "To był niezwykle rozsądny i odpowiedzialny człowiek. I bardzo ambitny" - wspomina bochnianin, znajomy proboszcza z lat szkolnych. Tragiczna wiadomość zaskoczyła wszystkich. Wczoraj wieczorem w kościele, w którym doszło do tragedii, odbyła się msza za duszę zmarłego kapłana. Kościół jest otwarty, bo do profanacji nie doszło. - Byłoby inaczej, gdyby w tym miejscu doszło do zbrodni lub sprofanowania Najświętszego Sakramentu - tłumaczy ksiądz ks. Jerzy Zoń. Co mogło popchnąć księdza do tak desperackiego kroku? Tego nadal nie wiadomo, ale jak ustaliła w tarnowskiej kurii "Polska Gazeta Krakowska", proboszcz leczył się z depresji. Być może więcej do sprawy wniesie sekcja zwłok.