Pechowa maszyna uczestniczyła w akcji poszukiwawczej na lawinisku pod Rysami. W odstępie siedmiu minut zgasły w niej dwa silniki, co zmusiło pilota do awaryjnego lądowania. Prokuratura oskarżała pilota o "nieumyślne sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym" na skutek błędu w pilotażu. W oparciu o opinię Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL) zarzuciła pilotowi, że nie włączył instalacji ogrzewania wlotów powietrza do silników. Miało to doprowadzić do zgaśnięcia obu silników poprzez zduszenie w nich płomienia z braku powietrza. Prokurator żądał dla pilota roku więzienia w zawieszeniu. Wyrok na sali sądowej powitano brawami. Posłuchaj relacji zakopiańskiego reportera RMF, Macieja Pałahickiego: Sąd po wysłuchaniu świadków i biegłych nie podzielił stanowiska prokuratury, m.in. "ze względu na co najmniej zasadnicze wątpliwości w tej sprawie". Obrona podkreśliła, że wśród specjalistów nie ma jednomyślności, co do przyczyn zgaśnięcia obu silników, a ekspertyzy opierają się na najbardziej hipotezach, które nie mają materialnego potwierdzenia. Henryk Serda od czasu wypadku nie jest pracownikiem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Pracuje jako pilot w prywatnej firmie, ale - jak powiedział dziennikarzom po procesie - nie wyklucza powrotu do latania w Tatrach, jeśli otrzyma taką propozycję od TOPR.