Jak poinformowała rzeczniczka krakowskiej Prokuratury Okręgowej Bogusława Marcinkowska pilot Alfred S. nie przyznał się do winy i składa wyjaśnienia. Według prokuratury pilot nie podjął manewru lądowania przed zapadnięciem zmroku, choć zgodnie z procedurami powinien to uczynić. Nie skontaktował się też przez radiostację ze służbami lotniczymi ani ratunkowymi, aby uzyskać informację o swoim położeniu i lokalizacji miejsca, w którym mógłby awaryjnie lądować. - Mężczyzna podjął lądowanie w terenie zabudowanym, pagórkowatym, z przeszkodami, które uniemożliwiały bezpieczne lądowanie, a tym samym sprowadził bezpośrednie niebezpieczeństwo katastrofy w ruchu powietrznym zagrażające życiu i zdrowiu wielu ludzi oraz mieniu znacznych rozmiarów - powiedziała Marcinkowska. Dodała, że 80-letni pilot posiadał aktualną licencję. Początkowo policja podawała, że jej nie miał. Jak ustalono awionetka była sprawna, radiostacja działała, a w maszynie było paliwo - mężczyzna mógł więc kontynuować lot. Alfred S. przyznał podczas przesłuchania, że stracił orientację w terenie i widząc, że kończy mu się paliwo, postanowił lądować w miejscu, które wydawało mi się bezpieczne. Jak tłumaczył nie kontaktował się ze służbami naziemnymi, bo nie znał odpowiednich częstotliwości. Pilot samotnie leciał z Czech samolotem wynajętym w jednym z tamtejszych aeroklubów i miał po kilkudziesięciu minutach wylądować w Czechach. Prawdopodobnie zabłądził i postanowił awaryjnie lądować. Ultralekki, dwuosobowy samolot produkcji kanadyjskiej zawisł na drzewie w pobliżu zabudowań mieszkalnych w miejscowości Wielmoża (pow. krakowski). 80-letni pilot samodzielnie opuścił maszynę, a na ziemię ściągnęli go strażacy z grupy wysokościowej. Potem trafił do szpitala na obserwację. Za sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym mężczyźnie grozi od pół roku do 8 lat pozbawienia wolności. Prokuratura zastosowała wobec niego 10 tys. zł poręczenia majątkowego i wydała zakaz pilotowania jakichkolwiek samolotów.