Gospodarz trochę się przestraszył. Nie, nie dlatego, że Piekarz pobudził mu dzieci; rodziły się one na dziejowych zakrętach (córka 10 listopada 1981, w pierwszą rocznicę zarejestrowania "Solidarności"), a w miarę powiększania rodziny, malała skłonność Martynuski do nieodpowiedzialnego heroizmu. Sąsiadką z góry była szefowa komórki PZPR w Spółdzielni Mieszkaniowej "Wspólnota". Mogła się wściec, a działo się to zimą 1983 roku, zaraz po zawieszeniu - ale nie zniesieniu - stanu wojennego. Niedługo po tym, jak Piekarz warunkowo opuścił komunistyczny areszt. Andrzej Martynuska nie mógł wtedy wiedzieć, że niespełna dekadę później kolega Piekarz da równie spontaniczny koncert - w Wielkiej Brytanii, na oficjalnej kolacji z dyplomatami, już nie jako ścigany przez władze PRL "wywrotowiec", tylko pierwszy niekomunistyczny wojewoda krakowski. Nie mógł tego wiedzieć nikt z późniejszej Drużyny Piekarza, która od 21 lat współdecyduje o losach Polski. Drużyna Z fotografii sprzed dwóch dekad, wykonanej przez Wojciecha Smolaka, fotografika, który od 1964 roku uwiecznia krakowian, patrzy 21 mężczyzn. - Nasze żony mogłyby napisać książki w stylu Danuty Wałęsowej - mówi pół żartem, pół serio prof. Mirosław Stec, który był wtedy delegatem pełnomocnika rządu ds. reformy administracji. Zdjęcie, jak większość Drużyny, widzi po raz pierwszy. Uśmiecha się na widok bujnych czupryn części kolegów. Ma jeszcze w ustach smak herbaty, którą pił wczoraj z licealnym przyjacielem Tomaszem Trafasem, konsulem generalnym w Edynburgu. Trafas, absolwent prawa na UJ, wielbiciel muzyki klasycznej, opery, Beskidów i Morza Śródziemnego, był w Drużynie szefem wydziału spraw obywatelskich. Potem tworzył konsulat w Los Angeles, kierował placówką w Londynie. Z prof. Stecem, współtwórcą polskiej służby cywilnej, przepisów samorządowych i reformy administracyjnej, gawędzimy w budynku Katedry Prawa Gospodarczego Prywatnego UJ przy Olszewskiego. Po sąsiedzku, na pierwszym piętrze Collegium Novum, urzęduje inny członek Drużyny Piekarza, Andrzej Gaczoł - wieloletni wojewódzki konserwator zabytków. Patrzą z fotografii uśmiechnięci, pełni entuzjazmu. - Tak naprawdę byliśmy przerażeni - mówi senator Janusz Sepioł. Kiedy robiono zdjęcie, istniał wciąż Związek Sowiecki (niebawem wybuchł pucz Janajewa). W Polsce szalał kryzys: puste sklepy, inflacja - w 1989 roku 640 proc., w 1990 - 250! Ludzie "Solidarności" obiecali to wszystko naprawić. Zbudować struktury niepodległego państwa, stworzyć apolityczną administrację, uzdrowić gospodarkę. Gonić Zachód. Trudno wywalczyć wolność, ale jeszcze trudniej codziennie, z mozołem, budować instytucje, które pozwolą tę wolność z sensem wykorzystać ku powszechnemu pożytkowi. W województwie krakowskim miała się tym zająć Drużyna. - Nikt z nas nie miał doświadczenia w administracji - zaznacza Janusz Sepioł. Nie przypuszczał, że zostanie kiedyś marszałkiem Małopolski. Józef Lassota nie wiedział, że już za chwilę będzie prezydentem Krakowa. Kazimierz Kapera nie planował pójścia w ministry. Kazimierz Bujakowski nie sądził, że obejmie funkcję głównego geodety kraju. Jerzy Miller nie mógł wiedzieć, że w wolnej Polsce zyska opinię specjalisty od zadań niemożliwych. Że będzie prawą ręką Leszka Balcerowicza w Ministerstwie Finansów i NBP, szefem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa oraz NFZ, wojewodą i ministrem odpowiedzialnym za najgorętszy w dziejach nowożytnej Polski raport: o katastrofie smoleńskiej, wreszcie fachowcem zdolnym objąć dowolny urząd. Może nawet - gdy zajdzie potrzeba - premiera. Nie myśleli o karierze, pieniądzach, władzy. Starali się stworzyć fundamenty normalnego europejskiego kraju. Andrzej Martynuska, od 21 lat szef Wojewódzkiego Urzędu Pracy, jeszcze parę miesięcy przed zrobieniem zdjęcia dałby się posiekać, że w życiu nie zostanie urzędnikiem. - I nie byłbym nim, gdyby nie Tadeusz Piekarz - mówi. Styl Zbigniew Ferczyk miał w 1990 roku 65 lat i mógł spokojnie odpoczywać na emeryturze - formalnie przeszedł na nią siedem lat wcześniej. Jednak nie byłoby to w jego stylu. Można powiedzieć, że to by nie było w stylu nikogo z Drużyny. Ani Martynuski, który zamienił dobrze płatną robotę na ryzykowną w czasach eksplozji bezrobocia posadę szefa biura pracy. Ani Jana Jerschiny, który rzucił legitymacją partyjną, by "nie mieć na rękach krwi robotników". Ani tym bardziej w stylu represjonowanych przez komunę - Piekarza i Lassoty. Pochodzący spod Wilna Ferczyk walczył w AK i NSZ, w latach 50. trafił do Huty im. Lenina. Z patronem kombinatu - i całego systemu - miał zawsze problem. W 1945 prowadził skrzynkę kontaktową podziemia. W 1956 i 1968 demonstrował. W 1960 rozlepiał plakaty nawołujące do bojkotu wyborów. W 1980 został szefem "S" na wydziale. W stanie wojennym zainicjował na os. Szklane Domy Duszpasterstwo Hutników. Pomagał internowanym, kolportował bibułę. W 1989 roku współtworzył Komitet Obywatelski i kierował Nowohuckim Sejmikiem Obywatelskim (w archiwaliach sejmiku figuruje jego domowy telefon). Wspomina, że w czasach przełomu trudno było cokolwiek przewidzieć, a już najtrudniej to, że Polska będzie za 20 lat zieloną wyspą pośród bogatych krajów Unii. "U schyłku lat 80. "Solidarność" i całe społeczeństwo wyraźnie osłabło - pisał. - Zmniejszała się liczba członków związku, malały wpłaty na rzecz Społecznego Funduszu Pomocy Pracowniczej. Coraz trudniej było zorganizować manifestację. Do strajku hutników w 1988 roku, poza wsparciem finansowym i deklaracjami, nie udało się wciągnąć żadnego zakładu, nawet w końcu roku 1989, kiedy mieliśmy już naszego premiera i posłów, do manifestacji w Nowej Hucie żądającej usunięcia pomnika Lenina krakowskie elity miały raczej stosunek negatywny. Kto dziś pamięta piękną akcję pod Cracovią, kiedy bombami benzynowymi spalono "Aurorę"- dekorację z okazji rewolucji październikowej, albo zniszczenie na placu Centralnym planszy z Leninem? Sprawcy pozostali anonimowi, bo uważano ich często za terrorystów". Inżynieria Janusz Sepioł, absolwent architektury PK (1980) i historii sztuki UJ (1981), został w Drużynie dyrektorem wydziału polityki regionalnej i przestrzennej. Pierwszego dnia poszedł do starego kierownika geodezji: - Zobaczyłem kłębek nerwów - wspomina. - Spytał, czy może zapalić. Odparłem, że nie. W dobrej wierze, bo mam alergię na dym. Jednak zyskało to nagle wymiar symboliczny. On się trząsł myśląc, że nowa władza pokazała, kto tu rządzi. A ja w środku trząsłem się bardziej ze strachu, że nie damy rady. Zostawiłem go na stanowisku. Okazał się kompetentny i lojalny. Drużyna liczyła z początku kilkanaście osób, a stara urzędowa ekipa 500, w tym panie przed emeryturą, z zaostrzonymi ołówkami, papierem w kratkę i liczydłami. - Starzy myśleli, że solidaruchy zrobią czystkę - mówi Sepioł. Jednak czystki nie było. Wylecieli tylko skompromitowani. - Drużyna Piekarza miała śmiałą wizję przemian i silny kręgosłup moralny, odwoływała się do etosu "S", jednocześnie była rozsądna i praktyczna. Miała mnóstwo zapału, by budować, nie burzyć. Nie była pazerna na władzę. Patrzyła na kompetencje, nie legitymacje - opisuje mec. Jerzy Kościołek, szef biura prawnego, który zaczynał pracę w urzędzie w 1955 roku, u schyłku rządów Bieruta, kiedy Janusz Sepioł się rodził. - Wojewoda ustalił z nami - wyjaśnia senator - że polityką mają się zajmować politycy, nie my. Urzędnicy mają "realizować cele oczekiwane przez społeczeństwo". On w to wierzył. Myśmy też wierzyli. Tak mocno, że wiara udzieliła się w końcu innym urzędnikom. A ci, którym się nie udzieliła, odeszli. Na zdjęciu Drużyny mecenas Kościołek stoi obok o ćwierć wieku młodszego Kazimierza Bujakowskiego, wówczas świeżo upieczonego doktora nauk technicznych AGH, którego Janusz Sepioł ściągnął na szefa geodezji. - Za pierwszym razem odmówiłem, ale w końcu przekonał mnie, że rodzi się nowa administracja, nowa Polska. I warto ją współtworzyć - wspomina Bujakowski, późniejszy wiceprezydent miasta i główny geodeta kraju za rządów Jerzego Buzka. Do Drużyny wszedł 1 lutego 1991. - Z początku, na słynnych naradach bałem się odezwać, a przy lekturze Kodeksu postępowania administracyjnego zasypiałem na pierwszej stronie - mówi ze śmiechem. - Koledzy byli już doświadczeni. Ściślej: mieli za sobą 8 miesięcy orki. Prawie sami inżynierowie, absolwenci uczelni technicznych. - Techniczne umysły świetnie się sprawdzają. Racjonalność, logika, chłodna analiza, konkret. No i wyobraźnia zbyt mała, by pojąć, w co się pakują - śmieje się Andrzej Martynuska. Rewolucja -Tworzyliśmy wszystko od zera - opowiada prof. Stec, który pojawił się w urzędzie, zanim premier Mazowiecki mianował Piekarza wojewodą. W latach 80. Kraków - podobnie jak Wrocław, Poznań, Łódź - nie miał bowiem urzędu wojewódzkiego. Funkcję gospodarza kadłubowego województwa krakowskiego pełnił prezydent Krakowa, wybierany przez Radę Narodową. Trzeba było zbudować zupełnie nowe struktury administracyjne. Urzędujący od 1982 roku prezydent Tadeusz Salwa zrezygnował w styczniu 1990. Wezwał go do tego Piekarz, wiceszef działającego od jesieni 1989 Krakowskiego Komitetu Obywatelskiego (szefem był prof. Zygmunt Kolenda). W prezydium KKO byli też Martynuska (Śródmieście) i Miller (Krowodrza). Komitet chciał przeforsować prof. Ryszard Gryglewskiego na prezydenta miasta, ale peerelowscy radni wybrali Jerzego Rościszewskiego. Mirosław Stec pojawił się w Krakowie zaraz potem - jako pierwszy człowiek nowej ekipy. Po majowych wyborach samorządowych premier Mazowiecki odwołał Rościszewskiego, powołując Tadeusza Piekarza. Przy Basztowej zaczęła się rewolucja. Ludzie z Komitetu Obywatelskiego szkolili się z gospodarki, ekologii, kultury, ochrony zdrowia, organizacji służb miejskich, praworządności, budownictwa i spółdzielczości mieszkaniowej, turystyki i sportu, współpracy z zagranicą... Wszystko dla nich było nowe.