Proces, jako dotąd jedyny w Polsce z tzw. spraw medycznych, prowadzony był według formuły zbliżonej do dzisiejszego modelu pozwu zbiorowego. W 2003 roku, prawie 30 pacjentek hospitalizowanych na oddziale ginekologicznym krakowskiego Szpitala Uniwersyteckiego, u których wkrótce po pobycie w szpitalu zdiagnozowano zakażenie WZW C, wystąpiło z żądaniami odszkodowawczymi przeciwko szpitalowi i PZU SA. Wirusem zostały zainfekowane pacjentki, które leczyły się onkologicznie lub które przebywały w szpitalu w związku z diagnostyką w czasie ciąży. W czasie procesu zmarło 11 poszkodowanych kobiet (w ich miejsce do procesu wstąpili spadkobiercy), niektóre do dziś się leczą, u części z nich wirus udało się wyeliminować. Przyznane rekompensaty wyniosły od 30 do 100 tys. zł. W sumie pozwany szpital, o ile wyrok się uprawomocni, będzie musiał zapłacić niemal 1,3 mln zł, nie licząc odsetek, które dają niemal drugie tyle, bo prawie 1,1 mln zł. Polisa ubezpieczeniowa pokryje jedynie 893 tys. zł. Mec. Jolanta Budzowska, pełnomocnik poszkodowanych kobiet, nie kryje satysfakcji: - Wybór, aby połączyć wszystkie z tych procesów do wspólnego rozpoznania, okazał się trafny. Biegli i sąd mieli możliwość oceny skali problemu. Postępowanie dowodowe prowadzone było wspólnie - świadkowie zeznawali jednokrotnie. Gdyby rozdzielono te sprawy, szansa na wygraną byłaby z oczywistych względów mniejsza, a zaangażowanie czasowe sądu i wszystkich zainteresowanych - nieporównywalnie większe. Wystarczy sobie wyobrazić, że większość świadków musiałby się stawić w sądzie prawie 30 razy - podkreśla.