Uważają, że ceny ustalone przez rzeczoznawców są niesprawiedliwe i rażąco niskie. - Mój dom został oszacowany na 150 tys. Za tyle pieniędzy to można tylko kupić kawalerkę o powierzchni 20 metrów - mówi Stanisława Wach, matka dziesięciorga dzieci. Teraz też nie mieszka w luksusach, tylko w drewnianym, dwupokojowym domu, ale - jak podkreśla - jej dzieci mają w nim swój kąt. - Gdybyśmy nawet jakiś cudem kupili jednopokojowe mieszkanie, to musielibyśmy w nim spać piętrowo, bo nawet łóżka się nie zmieszczą. Sześcioro moich dzieci jest jeszcze w wieku szkolnym, gdzie oni się będą uczyć w takich warunkach? - denerwuje się Stanisława Wach. Zamierza złożyć wniosek o przyznanie lokalu socjalnego z puli miasta dla rodzin wielodzietnych, bo nie wyobraża sobie przenosin do jednego pokoju. Z wyceny niezadowolona jest też Katarzyna Kawula, która za dom o powierzchni 126 metrów ma dostać 220 tys. zł odszkodowania. - To porządny dom wyremontowany w latach 70. Z wyceny rzeczoznawców wynika, że za jeden metr kwadratowy dostanę tylko 1,7 tys. zł, podczas gdy ceny mieszkań to co najmniej 5 tys. za metr. To absurdalna cena nawet jak na dom w stanie surowym. A mój jest całkowicie urządzony i ma wszystko: glazurę, wodę, gaz. Domy w gorszym stanie, drewniane wyceniono na 400 tys. zł - mówi Katarzyna Kawula. Tomasz Szul uważa, że mieszkańcy zostali oszukani. - Jeszcze dwa lata temu Generalna Dyrekcja Dróg i Autostrad obiecywała nam, że dostaniemy po 40 tys. zł za ar. A teraz wyliczyli nam cenę 22 tys. zł. Tymczasem działki w Mogile sprzedawane są na wolnym rynku po 30 tys. zł za ar - mówi Tomasz Szul, właściciel działki w Mogile. Na zebraniu z mieszkańcami Stanisława Gola z GDDiA twierdziła jednak, że nigdy nie wymieniała żadnej kwoty, jaką mieliby dostać właściciele nieruchomości. Kilkanaście rodzin, które będą musiały oddać domy pod drogę, domaga się zmiany rzeczoznawców, którzy według nich nierzetelnie wycenili badane tereny, traktując je jak peryferia i tereny zalewowe. - Przecież my mieszkamy kilkanaście metrów nad poziomem Wisły, a nie na terenie zalewowym. I nie są to żadne peryferia: do szpitala Żeromskiego mamy 15 minut drogi piechotą, a do przystanku kilka minut - denerwuje się Tomasz Szul. Według Alicji Pęgiel radnej Dzielnicy XVIII Nowa Huta mieszkańcy zostali pokrzywdzeni nie tylko przez urzędników, ale także przez historię. To, że w pobliżu powstał kombinat, przyczyniło się do upadku ich gospodarstw. - Przez kilkadziesiąt lat mieszali w strefie ochronnej Nowej Huty, nie mogli się rozbudowywać, dlatego wiele z tych domów wygląda na zaniedbane. Strefa ochronna została zniesiona dopiero kilka lat temu - mówi Alicja Pęgiel. Joanna Ziejka, wicedyrektor Wydziału Skarbu Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego, mówi, że wyceny sporządzone zostały zgodnie z przepisami. - Wykonali je niezależni rzeczoznawcy wybrani w przetargu. Można się od nich odwołać do ministra infrastruktury, a potem do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego - informuje Joanna Ziejka. Mieszkańcy chcieli się w tej sprawie spotkać z wojewodą Jerzym Millerem, ale nie przyszedł na spotkanie, nie przysłał też swojego przedstawiciela. - To pokazuje, jak urzędnicy nas traktują - mówi Tomasz Szul. Wojewoda poprosił tylko o doczytanie pisma, w którym wyjaśnia, że wycena odzwierciedla wartość rynkową nieruchomości, a "wycena dokonana przez właściciela często odbiega pod względem wartości od wyceny sporządzonej przez biegłego, gdyż nierzadko nadaje jej atrybuty znacznie przewyższające jej rzeczywistą wartość poprzez jego emocjonalny związek z posiadaną nieruchomością". Wojewoda przypomniał również, że jeśli mieszkańcy zdecydują się oddać działki i domy w terminie 30 dni od wydania ostatecznej decyzji na budowę drogi, to mogą liczyć na powiększenie odszkodowania o 5 proc. wartości nieruchomości. Dodatkowo właściciele domów mogą dostać 10 tys. zł za to, że będą musieli się szybciej przeprowadzić. Jerzy Miller napisał również, że obecność przedstawiciela jego urzędu na zebraniu jest zbędna, ponieważ przepisy są jasne, a wyceny obiektywne. Mieszkańcy nie poczuli się jednak usatysfakcjonowani takimi wyjaśnieniami. Według Alicji Węgiel urzędnicy wykazali się w tej sprawie bezdusznością. - Przepisy przepisami, ale odszkodowanie powinno być godne. Nie można zaproponować ludziom, aby przenieśli się z domu do kurnika - mówi Alina Pęgiel. Agnieszka Maj, Monika Rucińska amaj@dziennik.krakow.pl