Judyta mówi, że stała się automatem do spełniania zachcianek męża i jego workiem treningowym. Łamiąc jej ręce i żebra powtarzał, że to jej wina, bo gdyby lepiej się starała, nie musiałby jej bić. Minęło pięć lat zanim zdecydowała się wezwać policję. Eliza była bita i dręczona psychicznie. Z natury energiczna, zaradna, stała się kłębkiem nerwów. W końcu połknęła 120 pastylek. Gdy ją odratowali, była przerażona, że żyje. Mąż Kaliny katował dzieci, a ona nie mogła ich obronić. Jej nie bił. Lubował się w jej dręczeniu. Zanim zdecydowała się odejść, przez pół roku przygotowywała sobie miejsce do przeprowadzki. Aleksandra stale słyszała od swojego męża, że poderżnie jej gardło, więc mu ulegała ze strachu o życie. Adam od początku znajomości zapewniał Jolę o swojej miłości i kontrolował ją przez całą dobę, nawet w ubikacji. Tłumaczył, że kochający się ludzie nie mają tajemnic. Przemoc psychiczna niszczy najbardziej Psychologowie uważają, że nie można wartościować przemocy ponieważ każda - fizyczna, psychiczna, ekonomiczna i seksualna - głęboko rani. Jednak są zgodni, że to przemoc psychiczna najskuteczniej niszczy poczucie własnej wartości, pozbawia człowieka szacunku. Ofiary boją się, że on wróci do domu zaraz po pracy i boją, że nie wróci, bo wieczorem będzie jeszcze bardziej agresywny. Drżą im ręce, łzy płyną po twarzy. Marzena zna to uczucie doskonale. - Miałam dziewiętnaście lat, właśnie zdałam maturę, a on był miłością mojego życia. Początek małżeństwa nie był łatwy, ale wmawiałam sobie, że trzeba się dotrzeć. Wierzyłam, że moje uczucie go zmieni. Ale było coraz gorzej. Bił mnie, gwałcił, znęcał się psychicznie, głodził. To on decydował, jakie ubranie mogę nosić, czy dostanę szampon, czy będę myć włosy w płynie do naczyń. Nie pozwalał mi pracować, z nikim się spotykać. Odwiedzała mnie tylko mama. Gdy mnie pobił - a ona akurat przyjechała - mówił, że się uderzyłam, a mama nie zaprzeczała, żeby móc przyjeżdżać. W towarzystwie był uroczy... Marzena miała dzieci i dla nich chciała utrzymać rodzinę. Wiedziała też, że nawet gdyby się poskarżyła i tak nikt by jej nie wierzył, bo mąż w towarzystwie był uroczym człowiekiem. Mieli duży dom, samochód. Ludzie we wsi mówili - ptasiego mleka kobiecie nie brakuje. Mijały lata, dzieci rosły. Mąż bił Marzenę i znęcał się nad starszą córką. Któregoś dnia na oczach siedmioletniej dziewczynki zastrzelił jej ulubionego kotka, a drugiego rzucił swojemu rottweilerowi na pożarcie. Potem powiedział przerażonemu dziecku, że jak nie będzie go słuchać, czeka je los kotów. Kiedyś nie pozwolił Marzenie pojechać z Jagodą na pielgrzymkę dziękczynną za pierwszą komunię. - Mam dla ciebie lepsze zajęcia - wykrzyczał jej w twarz. - Córka pojechała sama, ale przedtem napisała prośbę: - Boże spraw, żeby coś się stało, żebyśmy uwolniły się od Taty. - I przywiozła mi z pielgrzymki obrazek ze świętą Teresą, patronką matek. Nigdy się z nim nie rozstaję. Któregoś dnia, gdy akurat była mama, Jagoda zaprowadziła ją do stodoły i powiedziała, że tu się powiesi, żeby się wydało, jak strasznie tata bije mamę. Byłam przerażona. Ja trwałam w tym piekle dla niej, a ona chciała się zabić, żeby mnie z niego wyrwać. Ani przez chwilę nie żałowała swojej decyzji - Na ogół kobiety - ofiary przemocy, jeśli decydują się coś zrobić ze swoim życiem działają pod wpływem wydarzenia, które staje się dla nich impulsem - mówi Lidia Gadomska, główny specjalista ds. pomocy psychologicznej w Ośrodku Interwencji Kryzysowej przy ul. Radziwiłłowskiej w Krakowie. Tak jak Marzena, którą słowa córeczki wyrwały z letargu. Zaczęła myśleć o ucieczce. Wolno jej było odprowadzać starszą córkę do szkoły, bo droga wiodła przez las. To była jedyna szansa. Pewnego wrześniowego dnia przeliczyła uzbierane pieniądze; było trochę ponad 50 złotych. Przez miesiąc odkładała każdy grosik, który znalazła w spodniach męża. Resztę dostała od matki. - Tylko Jagodzie powiedziałam, że ucieknę od taty. A ona na to: - Weź mnie, mamusiu. Rano, jak zwykle, we trzy wyszłyśmy z domu do szkoły. Wyrzuciłam tylko kluczyki od auta, żeby mąż nie mógł go szybko odpalić. To było siedem lat temu. I proszę mi wierzyć, ani przez sekundę nie żałowałam tamtej decyzji. Wieloletnie badania prowadzone przez psychologów dowodzą, że przemoc powoli, ale jednak, przestaje być sprawą prywatną. Dlatego każdą próbę przeciwstawiania się przemocy trzeba wspierać, bo niepowodzenie osoby walczącej o godne życie powoduje, że inne boją się próbować. To właśnie robi Stowarzyszenie Przeciw Przemocy w Rodzinie "Promyk". Należą do niego kobiety, które wywalczyły dla siebie godne życie. Syndrom wyuczonej bezradności Zofia wciąż walczy, ale nie ma pretensji do dziewczyny, którą była przed trzydziestu laty, o to, że wybrała sobie takiego męża. Jej gehenna trwała ponad dwadzieścia lat, zanim powiadomiła policję. Mentalnie nadal nie przestała być ofiarą, chociaż wytrzymała ciągnącą się trzy lata sprawę o znęcanie. Mąż dostał wyrok w zawieszeniu, ale wciąż grozi, że ją zabije, więc boi się mieszkać w swoim domu. Skutki wieloletniego cierpienia tkwią w niej jak bolesna zadra. Nie pozbyła się tzw. syndromu wyuczonej bezradności. - Ofiara przemocy - mówi Lidia Gadomska - próbuje się bronić na różne sposoby, jednak zwykle robi to nieskutecznie. Chce się przeciwstawić fizycznie, ale sprawca jest silniejszy, chce mu przemówić do rozumu, ale jego działania nie opierają się na rozumie, próbuje mu grozić, ale nie jest w stanie zrealizować swoich gróźb, błaga go, ale on te błagania wyśmiewa, chce go leczyć na przykład z alkoholizmu, ale to też nie przynosi rezultatu. Syndrom wyuczonej bezradności przesądza o tym, jak ofiara przemocy mówi, jak postrzega siebie, świat i swoją przyszłość. - Łatwo zauważyć - dodaje Lidia Gadomska - że trwanie w poczuciu bezradności rujnuje człowieka, brutalnie wchodzi w jego duszę, osacza. Na ogół dziwimy się, że kobieta przez 25 lat pozwalała się katować. Dziwimy się, bo postrzegamy sprawy we właściwym świetle i łatwiej nam dostrzec wyjście z matni. Kobieta z syndromem stoi przed ścianą i dlatego potrzebuje pomocy. Jak Zofia, która wciąż mówi o sobie: - Byłam ofiarą, jestem nią i ofiarą zostanę. Taka ze mnie niemota. Żeby zmienić takie myślenie trzeba czasu i pracy z psychologiem. To długi i skomplikowany proces. Bo też i sprawy przeciwko przemocy są trudne i dla policji, i dla sądów, i dla prokuratury. A przede wszystkim dla ofiar. Tę przemoc trzeba przecież udowodnić, a dowodów zwykle nie ma. Nie ma też świadków. Jest za to strach i poczucie krzywdy. Czasami kobiety wycofują się ze swojej walki i wracają do domu. Liczą, że on się zmieni. - Ale to się nie zdarza - mówią psychologowie. Kocham nie bije, czyli jak pokonać przemoc w rodzinie? Włącz się do dyskusji! Pierwsze - znaleźć grupę wsparcia Zofia nie gromadziła obdukcji i nie opowiadała o swoim cierpieniu. - Musiałam w tym małym środowisku pracować, żeby utrzymać dom, wychować dzieci. Dziś są dorosłe, a ja wciąż nie wiem, czy dobrze robiłam zachowując pozory, czy lepiej byłoby dla nich, gdybym odeszła od razu. Marzena nie ma wątpliwości. - Dobrze zrobiłam - mówi. Dziś ma za sobą sprawy sądowe. Mąż dostał za stosowanie przemocy psychicznej, fizycznej i seksualnej wobec niej i fizycznej oraz psychicznej wobec córki - 5 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata, ma zakaz zbliżania się do dzieci i został pozbawiony praw rodzicielskich. - Nie wiem, jakim cudem dostałyśmy się wtedy ze wsi na dworzec autobusowy - wspomina swoją ucieczkę. - Stanęłam przed rozkładem jazdy i nie wiedziałam, co dalej. Wcześniej kilka razy dzwoniłam na "Niebieską Linię", opowiadałam, co się dzieje w domu, a tam radzono mi wezwać policję. Gdybym to zrobiła - na drugi dzień bym nie żyła. Nikt nie podpowiedział mi natomiast, gdzie się mogę schronić. Nie wiedziałam, że są ośrodki interwencji kryzysowej, ani że mogę zgłosić się do któregokolwiek MOPS-u. To byłyby dla mnie najważniejsze wskazówki. Tego zdania są też psychologowie. - Najpierw trzeba znaleźć grupę wsparcia. Potem będzie czas, by zastanowić się, co dalej. Potem - mówi Lidia Gadomska - czyli jak już uporasz się ze swoim wstydem, poczuciem krzywdy, jak własne uczucia skonfrontujesz i odreagujesz. Nie wyobrażaj sobie też - zwracam się tu do wszystkich kobiet, które się wahają - że pozostawanie w związku pełnym przemocy jest dobre dla dzieci. Nie jest, bo przemoc jest zjawiskiem dziedziczonym. I jeśli chłopiec był świadkiem tego, jak ojciec katował matkę, to także on, z dużą dozą prawdopodobieństwa, będzie to robił w swojej rodzinie. A jeśli dziewczynka napatrzyła się lub przeżyła brutalność ojca - to prawdopodobnie wyrośnie z niej ofiara przemocy. Na rozprawie bała się odezwać... Los sprawił, że Marzena spotkała na swojej drodze siostrę zakonną, która dała jej nocleg i zaprowadziła do chirurga, żeby zrobił obdukcję. I to był jej jedyny dowód od lekarza. A potem zakonnica podpowiedziała jej, jak dostać się do Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Krakowie. - Jest czynny całą dobę. Tam po raz pierwszy od lat mogłam zebrać myśli. Ośrodek stał się moim drugim domem. Dzięki niemu przeżyłam, bo dostałam nie tylko dach nad głową, ale także wsparcie ludzi, którzy mi wierzyli. Pomogli mi zapisać dzieci do szkoły. Życzliwe były nauczycielki i pani pedagog - wiedziały o naszej sytuacji. Trafiłam na wyjątkowe panie w MOPS-ie przy ul. Dietla i przy ul. Jerzmanowskiego w Krakowie oraz wyrozumiałą kierowniczkę w pracy. Gdy przerażona mówiłam, że muszę lecieć - bo mąż stoi przed szkołą dziewczynek, a one ze strachu płaczą w słuchawkę - nie było problemu. Poza tym i ja, i córki przeszłyśmy terapię psychologiczną żeby móc wyrzucić z siebie straszne wspomnienia - opowiada. W ośrodku pomogli też Marzenie napisać doniesienie do prokuratury i tam poznała swojego Anioła, czyli Bogusławę Wiltos z "Promyka". - Bogusia była ze mną na każdej rozprawie. Trzymała mnie za rękę i dodawała otuchy. To bardzo ważne, gdy obok jest ktoś, kto ci wierzy, kto cię wspiera. Zwłaszcza, że nie było mnie stać na adwokata; mąż miał ich kilku. Gdyby nie Bogusia, nie dałabym rady. Bałam się przecież przy nim nawet odezwać.