Do redakcji "Dziennika Polskiego" zadzwonił zaniepokojony mieszkaniec Tarnowa, który w miniony weekend widział dzieci ślizgające się po zamarzniętej gliniance "Kantorii". - Ludzie najpewniej zapomnieli o tragedii sprzed dwóch lat. Czy potrzebne jest kolejne dramatyczne ostrzeżenie? - pyta retorycznie tarnowianin. Glinianka w rejonie ulic Piłsudskiego i Dwernickiego zyskała złą sławę 29 grudnia 2008 roku. Zginęło wówczas dwóch młodych mężczyzn, a liczba ofiar mogła być dwukrotnie większa. Najpierw lód załamał się pod trzema ślizgającymi się chłopcami. Wpadli oni do zimnej wody, ale szczęśliwie wydostali się o własnych siłach na brzeg. W tym samym czasie, z drugiej strony stawu, wbiegli na lód dwaj mężczyźni, aby pomóc jednemu z tonących chłopców. Widząc jednak, że udało mu się wydostać z wody, zawrócili. Wtedy pękła pod nimi cienka tafla lodu, wpadli do glinianki i utopili się na oczach bezradnych świadków. Głębokość wody w miejscu, gdzie utonęli mężczyźni sięga nawet kilkunastu metrów. Do akcji ratunkowej wkroczyła tarnowska grupa ratownictwa wodno-nurkowego. Pierwszego z topielców wyciągnął z przerębli ogniomistrz Daniel Halik, który ten moment na długo zapamięta. Wyławianie ciał z dna glinianki trwało kilka godzin. Była to jedna z bardziej spektakularnych akcji z udziałem tarnowskich nurków. Początki ratownictwa wodno-nurkowego w tarnowskiej Państwowej Straży Pożarnej sięgają roku 1994, kiedy zamiast wodoszczelnych skafandrów używano jeszcze... zwykłych bawełnianych dresów. Dzisiaj dwunastu strażaków z grupy ratownictwa wodno-nurkowego posiada już nowoczesne wyposażenie i swoją bazę na terenie JR-G 2 przy ul. Błonie. Strażacy interweniują pod wodą niemal w każdych warunkach pogodowych, także zimą, kiedy akweny skuwa lód. W opanowaniu emocji i lęku pomagają im regularne treningi. Każdego miesiąca schodzą pod wodę, żeby poćwiczyć i utrzymać kondycję. Najczęściej zanurzają się treningowo w zbiornikach w Radłowie, Niwce, Dwudniakach i na Zakrzówku w Krakowie. Najchętniej, oczywiście, poprzestaliby na ćwiczeniach, ale - niestety - zdarzają się prawdziwe alarmy. Jak ten przed dwoma laty. Wejście na kruchy lód "Kantorii" miało w grudniu 2008 roku śmiertelny finał dla dwóch tarnowian. Powinno być wystarczającą przestrogą. Tymczasem okoliczni mieszkańcy są wciąż świadkami lekkomyślności ludzi, urządzających sobie spacery i zabawy na zamarzniętym stawie. - To niebezpieczna glinianka i nieszczęście może powtórzyć się w każdej chwili - przypominają. Po tragedii sprzed dwóch lat ustawiono na brzegu "Kantorii" tablice ostrzegające przed kąpielą i wchodzeniem na oblodzony staw. Niestety, nie są traktowane zbyt poważnie. - Pamiętajmy, za lekceważenie ostrzeżeń i głupotę można zapłacić najwyższą cenę. Cenę życia - podkreślają ratownicy. Marek Baran marek.baran@dziennik.krakow.pl Czytaj więcej w "Dzienniku Polskim": Andrychów postawił na zmiany Decydujące starcie z niespodziankami Starzy - nowi burmistrzowie