Mimo próśb skazanego, sąd podtrzymał dla niego areszt na dwa miesiące na czas uprawomocnienia się wyroku i ewentualnych apelacji. W feralnym dniu, 19 lutego, Krzysztof K. zdrowo popił. Podczas prokuratorskiego śledztwa dowodził, że pomysł zdobycia pieniędzy w bankowej agencji przyszedł mu do głowy nieoczekiwanie. Wpadł do siedziby banku. Dochodziła godzina 16. Jedyna, przebywająca tam kasjerka, szykowała się już do wyjścia. Spieszyła się, bo przebywający z nią mały synek przebierał nogami i chciał pójść do domu. Nagle oboje zobaczyli rosłego mężczyznę w czarnej kurtce, z naciągniętą na głowę pończochą. Do kasjerki krzyknął: dawaj pieniądze! - Myślałam, że to jakieś żarty - zeznawała w śledztwie pracownica agencji. Zamaskowany mężczyzna krzyknął ponownie, żeby dawała pieniądze, i zrozumiała, że to nie dowcip. Przerażone dziecko rzuciło się do matki i schowało za jej plecami. Bojąc się o życie swoje i synka zaczęła wykładać banknoty. Złodziej domagał się więcej i w pewnym momencie sięgnął do kieszeni. Kobieta skamieniała. Wyciągnął z niej telefon komórkowy. Ta chwila wystarczyła, żeby dokładnie przyjrzeć się mężczyźnie. Choć nie widziała twarzy, to jednak opisała dokładnie inne szczegóły. Nawet ten aparat telefoniczny. - Daje pieniądze. Zapłacimy - meldował napastnik wyraźnie łamaną polszczyzną. Zgarnął pieniądze, wypadł z agencji i zaczął uciekać. Po drodze pogubił część zrabowanych banknotów i... nóż. Został schwytany już po dwóch dniach. Nóż sugerował, że bezpośrednio groził zabójstwem, ale to się nie potwierdziło. Kasjerka, trzykrotnie przepytywana, zaprzeczyła, jakoby groził jej nożem. Pamiętała tylko telefon i tę rozmowę. Jak się okazało, była udawana, a niepolski akcent miał ukierunkować policję na kogoś zza wschodniej granicy. Prokuratorka podkreśliła wczoraj, że Krzysztof K. był już dwukrotnie karany, choć kary miał w zawieszeniu. Obrońca zwracał uwagę na to, że oskarżony nie działał z premedytacją wcześniej zamierzoną, nie był brutalny, nie używał fizycznej przemocy, w śledztwie do wszystkiego się przyznał i wyraził skruchę. W słowie przed wyrokiem oskarżony, prosząc o łagodny wymiar kary, argumentował, że bez niego, przy chorej matce, gospodarstwo rolne - dorobek jego życia zostanie zniszczone. Zobowiązał się też do pokrycia wszelkich szkód. Zwrócił się też o uchylenie aresztu. Sąd jednak areszt utrzymał, biorąc pod uwagę możliwość ucieczki lub ukrywania się dla uniknięcia kary. Skazany za rozbój ma zapłacić kasjerce dwa tysiące złotych, a właścicielce agencji, występującej w procesie jako oskarżyciel posiłkowy, pokryć szkody w wysokości 500 zł. O areszcie teraz podtrzymanym zadecydował w marcu Sąd Okręgowy w Nowym Sączu. Obecny wyrok jest nieprawomocny. Wojciech Chmura nowysacz@dziennik.krakow.pl