Katarzyna Ponikowska: Skąd u dziewczyny dorastającej na Kazimierzu fascynacja starą Nową Hutą? Renata Radłowska: Dziesięć lat temu przeprowadziłam się tu za mężem. Szukaliśmy mieszkania, które można by szybko wynająć. Rodzina męża miała takie lokum w Hucie. Po przeprowadzce czułam się zagubiona, bo to zupełnie inny świat - bloki dookoła zamiast stuletnich kamienic, szerokie ulice zamiast pokręconych i ciemnych uliczek. Gubiłam się, jak wychodziłam z bloku. Później jednak zauważyłam, że stara Huta nie różni się za bardzo od Kazimierza. Spodobało mi się. Katarzyna Ponikowska: Nie tęsknisz za Kazimierzem? Renata Radłowska: Kiedyś nawet nie wiedziałam, gdzie jest Nowa Huta. Teraz nie brakuje mi Kazimierza. Moja rodzina i znajomi też stamtąd uciekają, bo nie stać ich na czynsz, bo jest ciasno od turystów, głośno i plastikowo. Kazimierz do mieszkania, miejsce, w którym tworzyło się swoje życie, z którego wychodziło się do pracy i wracało do domu, umiera. Nie ma dzielnicy, którą ja pamiętam. Teraz jest Kazimierz z przewodników - produkt turystyczny, w dodatku drogi. Jest okładka, a nie ma środka książki. Katarzyna Ponikowska: A czy Nowa Huta nie staje się według ciebie coraz bardziej modna? Renata Radłowska: Na pewno staje się atrakcyjna, bo jest inna. Ludzie są już nasyceni klasycznymi produktami takimi jak Wawel, Sukiennice czy Kazimierz. One nie są już egzotyczne. Huta nigdy nie będzie takim klasycznym produktem turystycznym. Nigdy nie będzie się jej sprzedawać tak jak Kazimierza. Gdyby była moda na Hutę, to przez te kilka lat otworzyłoby się tu np. dużo kawiarnianych ogródków. A czegoś takiego nie ma. To miejsce jest atrakcyjne w innym wymiarze - w swojej niezgrabności i monumentalizmie, w groteskowości. Huta ma też potencjał - projekty społeczne, które realizuje się w tej przestrzeni masowo. Ludzie w Nowej Hucie się znają. Centrum Krakowa kojarzy mi się z anonimowością. Ciężko znaleźć ludzi żyjących tam dłużej niż kilka lat, znających się z jednej ulicy czy jednej kamienicy. Katarzyna Ponikowska: Co w Nowej Hucie pokazujesz znajomym, którzy przyjeżdżają spoza Krakowa? Renata Radłowska: Wart pokazania jest klimat... którego przecież nie da się pokazać. Można go poczuć, poznając historię mieszkańców. Jak sobie wyobrazimy, że staruszka spacerująca po placu Centralnym była kiedyś ładną dziewczyną z jędrnym biustem i zasuwała na rusztowaniu, podając cegły, to jest dla mnie klimat Nowej Huty. Tylko czy kogoś to interesuje? Turyści przyjeżdżają tu, żeby zobaczyć plac Centralny, bo się o nim pisze, czy Hutę Sendzimira - sztandarową inwestycję planu sześcioletniego. Katarzyna Ponikowska: Opisujesz w swojej książce najstarsze pokolenie z Nowej Huty. Chętnie z tobą rozmawiali? Renata Radłowska: Pokolenie junaków ma w sobie dumę i marzenia. Gdyby nie mieli jednego albo drugiego, Nowej Huty nigdy by nie było. Ja bym była bardzo dumna, gdybym spacerowała po osiedlu, które 50 lat temu sama zbudowałam. Katarzyna Ponikowska: Czy odrzucałaś jakieś historie, bo były za mało ciekawe? Renata Radłowska: Nie ma ludzi nieciekawych. Tylko do każdego trzeba znaleźć klucz. Jeden pasuje bardziej, inny mniej. Jednym kluczem otwierasz kogoś dłużej, a drugim - szybciej. A najlepsze jest to, że oni sami znajdowali klucz do siebie. Katarzyna Ponikowska: Ukaże się druga część telenoweli? Np. tym razem o młodszym pokoleniu? Renata Radłowska: Telenowele można pisać ciągle, bo ciągle są ciekawe historie do opowiedzenia. Ale chyba nie ma sensu... Nie wiem zresztą, czy młodzi ludzie byliby tak otwarci. Oni gdzieś pędzą. A żeby coś o sobie powiedzieć, jakąś anegdotę, która się zamieni w historię, trzeba przystanąć. Komu się dzisiaj chce przystanąć? W skrócie Renata Radłowska urodziła się w Nowym Targu, dorastała na krakowskim Kazimierzu, a od dziesięciu lat jest nowohucianką. Książkowy debiut Radłowskiej - "Nowohucka telenowela" - to zbiór opowieści o najstarszym pokoleniu mieszkańców Nowej Huty. Katarzyna Ponikowska katarzyna.ponikowska@echomiasta.pl