Ścisłe centrum Krakowa przyzwyczaja do lokali, w których kłębi się anonimowy tłum. Popijają turyści, studenci i inny "element napływowy". W Hucie jest inaczej. Tam dominuje bar sąsiedzki - centrum życia dużej (męskiej na ogół) części społeczności lokalnej. Tak przynajmniej twierdzi Andrzej Sękowski, psycholog i nowohucianin. W naszym przewodniku oparliśmy się na obserwacjach tego spostrzegawczego bywalca. Spod różnej gwiazdy Jeśli komuś w domu dobrze, ten do baru nie uczęszcza. Nowohuckim bywalcem knajpianym staje się ten, komu w domu jest źle. Przychodzą więc ludzie samotni, którzy nie stworzyli rodziny czy związku partnerskiego. Wpadają też pary, dla których życie barowe stało się rytuałem. Wolą osiedlowy lokal od siedzenia w domu. To dotyczy zwłaszcza ludzi, którzy mają dorosłe dzieci. Są kibice. Przybywają, by obejrzeć mecz w TV. Fani poszczególnych klubów mają swoje ulubione lokale. W barach upijają się też klasyczne lumpy, dla których knajpa i monopolowy są nieodzownymi elementami osobistego ekosystemu. I są desperaci. Czasem są to jednostki poważane, przedstawiciele cenionych zawodów. Zwykle taki desperat prowadzi żywot grzeczny i trzeźwy, ale czasem coś lub ktoś (np. złorzecząca żona) powoduje wypadniecie z torów cnotliwego życia. Śladami desperata Desperaci zanudzają swoimi problemami barmanów, którzy pełnią funkcję psychologów bez dyplomu. Charakterystycznym desperackim zwyczajem jest też wędrówka po barach. Rzec można, że to taki nowohucki clubbing. Czasem chandra i ból istnienia męczą od bladego świtu. Wtedy początkiem wędrówki bywa teren przed główną bramą kombinatu, który miejscowi określają słowami "małpi gaj" lub "lasek Buloński". Tam zawsze znajdą się kumple do wypitki. Choć straż miejska ogłaszała zero tolerancji dla tego typu praktyk, jeszcze żadna władza nie była w stanie wygonić pijącej ekipy z "gaju". Innym (zadaszonym) rozwiązaniem jest gospoda przy bramie nr 2. Godzina otwarcia - 6.00. Kolejnymi przystankami mogą być restauracja Mozaika (os. Szkolne), lokale Laguna i Stylowa przy pl. Centralnym. Ostatnie szklanki można opróżnić w barze Kokosanka (rejon os. Zielonego). Tam zamykają o g. 23, ale stali bywalcy mogą dłużej posiedzieć. Klimat i koloryt Czasem desperat nie daje rady i pada na trawnik. Takie lądowanie przydarzyło się jednemu z nowohuckich mecenasów. Gdy kumple zbierali prawnika ze skweru, ten obudził się. - Fajnie, że wpadliście - powiedział. Myślał, że spał w domu. Niezawodni koledzy z lokalnego baru stanowią tę siłę, której nie mają chromowane i "polukrowane" lokale śródmiejskie. Jeśli ktoś stale uczęszcza do określonej knajpki nowohuckiej, współbiesiadnicy przyjmują go do swego kółka. Gorzej jest, gdy się nie ma jeszcze "uprawnień klubowych". Jak się jest obcym, lepiej zwady nie szukać. Można trafić na pewnego potężnego jegomościa, stałego bywalca nowohuckich lokali, który grozi kuchennym tasakiem (zabranym z kuchni wbrew woli żony) lub młotkiem (celowo wypożyczonym ze sklepu żelaznego). Kultura i sztuka Różnie bywa z tzw. kulturą osobistą. Czasem (w okolicach szóstego piwa) jakiś pan w "krótkich żołnierskich słowach" powie spotkanej pani, co miałby ochotę z nią robić. Ale kwitną inne postaci kultury. Jeden z bywalców lokalu Mozaika używa barowego blatu jako instrumentu perkusyjnego i do tego śpiewa. Ten program muzyczny budzi aplauz zgromadzonych. W tym samym miejscu koncertuje "ensemble", który gra na tacach. Łukasz Grzymalski