- Dziki zryły nam niedawno sad. Nie zgłaszamy tego nigdzie, bo po co, skoro - jak słyszmy od sąsiadów - wypłacane odszkodowania to kwoty rzędu 20-30 zł. Bronowaliśmy sad sami, żeby wyrównać teren - mówi jedna z mieszkanek Biertowic. - Pola obsiane zbożem, a zwłaszcza łąki są już przewrócone "do góry nogami". Te ostatnie nie tyle zostały zryte, ale raczej widocznie spenetrowane w poszukiwaniu ziarna - dodaje Leszek Moskal z tej miejscowości. - Strasznie marnie mamy z tymi dzikami. My - swoje, a one - swoje. W tym roku zniszczyły mi już trzy pola trawy, a poza tym pojawiały się też na tych, gdzie zasiałem jęczmień z owsem i pszenicę. Na polu obsianym siewnikiem ziarno leży na głębokości 3-4 cm. Dziki nie mają więc trudnego zadania - "jadą" ryjem i wyjadają ziarna - dodaje Bronisław Starowicz z Biertowic, któremu także w ubiegłym roku, pomimo prób odstraszania, dziki wyrządziły szkody w uprawach. Przyczyn problemu, który jeszcze kilka lat temu nie dawał się we znaki rolnikom, leśnicy upatrują w ludziach. - Quady i motocykle crossowe w lasach, a nawet grzybiarze i zbieracze jagód - wszystko to sprawia, że zwierzyna ucieka stamtąd i szuka schronienia gdzie indziej. Poza tym ruch drogowy i budowa nowych jezdni, które przecinają szlaki migracyjne zwierząt powodują, że jest ona osaczana - słyszymy w Nadleśnictwie Myślenice, który zatwierdza plany gospodarki łowieckiej, w tym także Koła "Darz Bór" dzierżawiącego teren łowiecki w rejonie Sułkowic. Jak podają leśnicy odstrzał dzików w ostatnim sezonie, który zakończył się 31 marca 2009 roku, był znaczny, bo wyniósł aż 90 sztuk (zwiększony trzykrotnie w stosunku do zakładanego pierwotnie). Dla porównania w sezonach 2007 i 2008 wynosił on odpowiednio 21 i 31 sztuk. - Odstrzeliliśmy tyle, ile wszystkie małopolskie koła łowieckie razem wzięte - twierdzi Stanisław Chmielewski z koła "Darz Bór". Po wsiach, o czym mówią sami gospodarze, poszła fama mówiąca o hybrydach dzików i świń domowych, czyli świniodzikach, które rzekomo mają być wypuszczane przez myśliwych do lasu. Tłumaczyłoby to, dlaczego zwierzyny jest tak dużo (płodność takich świniodzików jest większa), nie boi się ona ludzi, podchodzi tak blisko zabudowań i nie są jej w stanie przepędzić wymyślne odstraszacze. - Dawniej, jak pojawiały się dziki, wystarczyło postawić patyk ze szmatką. Dzisiejsze nie boją się ani włączonego radia, ani lamp, ani wstążek. Sam też już kupowałem rolki wstążki i z przywieszonymi do niej puszkami po piwie grodziłem pole. Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić. Kupić siatkę i ogrodzić pole? Siedzieć na polu przez całą dobę i pilnować? - zastanawia się Bronisław Starowicz. Łowczy zaprzeczają temu, że wpuszczają do lasu jakąkolwiek zwierzynę. - Jaki miałoby to sens? - pytają. Dodają, że cykl rozmnażania faktycznie mógł ulec zaburzeniu i młode rodzą się częściej niż tylko raz w roku. Nie jest to stwierdzone naukowo, choć myśliwi obserwują pewne zjawiska mogące o tym świadczyć: - W grudniu ustrzeliliśmy młodego, 12-kilogramowego dzika. Jego waga może wskazywać na to, że przyszedł na świat w lipcu, a nie wiosną, kiedy zazwyczaj rodzą się młode - mówi Stanisław Chmielewski. Sami łowczy nie dają nadziei na to, że sytuacja, jeśli chodzi o dziki panoszące się na polach, polepszy się. Zwierzyna migruje - tłumaczą - i nic nie jest tego w stanie zmienić. Katarzyna Hołuj myslenicki@dziennik.krakow.pl