Jeśli drogówka nie chce stracić bazy danych o kolizjach, wykroczeniach, sprawach zarejestrowanych fotoradarami i innych policyjnych dochodzeniach, będzie musiała dogadać się z byłym szefem sekcji Ryszardem Grabskim lub słono zapłacić za program. W przeciwnym razie grozi jej paraliż pracy - donosi Gazeta Krakowska. W Komendzie Miejskiej Policji w Krakowie od kilku tygodni trwa wewnętrzne dochodzenie w sprawie komputerowego programu używanego przez Sekcję Ruchu Drogowego. Robokomp - tak nazywa się program - obsługuje konta pocztowe pracowników, służy do prowadzenia sekretariatu i przede wszystkim do rejestrowania spraw prowadzonych przez drogówkę. To olbrzymia baza danych z informacjami na temat kolizji, wypadków, mandatów, przesłuchań świadków i sprawców, wykroczeń zarejestrowanych fotoradarami. - Utrata tego wszystkiego całkowicie sparaliżuje krakowską drogówkę - przyznaje jeden z policjantów, zajmujących się sprawą. Może się tak stać, bo podczas kontroli okazało się, że program nie ma licencji, w policyjnej dokumentacji nie ma także dowodów jego zakupu, ani otrzymania go jako darowizny. Skąd oprogramowanie znalazło się w policji? Program powstał w 2000 r. Jego pomysłodawcami byli ówczesny naczelnik drogówki Ryszard Grabski i zaprzyjaźniony z nim krakowski informatyk Ireneusz Chorąży, obecnie wiceprezes firmy informatycznej KKI BCI. Zainstalowany wówczas na policyjnych komputerach program był pilotażowy. Mimo to zrewolucjonizował pracę drogówki. Kilkakrotnie zmniejszyła się liczba funkcjonariuszy zaangażowanych w robotę typowo papierkową. Okazało się jednak, że pomiędzy naczelnikiem a informatykiem była tylko umowa na tzw. gębę. - Coś takiego jest niedopuszczalne w państwowej instytucji. Nikt nie zagwarantuje, że autorzy programu się nie rozmyślą i go nie zabiorą. Drogówka zostanie wtedy z ręką w nocniku - nie ukrywa jeden z funkcjonariuszy prowadzących kontrolę. Z tego ucieszyliby się na przykład ci, którzy mają niezapłacone mandaty. Bez bazy danych trudno byłoby je wyegzekwować. Jeśli spełni się czarny scenariusz, pojawią się także problemy z otrzymaniem policyjnej dokumentacji dla ubezpieczyciela sporządzanej po kolizjach czy wypadkach drogowych. Dlaczego przez siedem lat nie załatwiono formalności związanych z zalegalizowaniem programu? - A kogo interesuje, na czym pracuje policja? - wypalił pytany o tę sprawę Ireneusz Chorąży. - Poza tym dotyczy to spraw policyjnych i obowiązuje mnie tajemnica - ucina rozmowę. Policjanci są bardziej rozmowni. - Chodziło właśnie o to, żeby utrzymać taką sytuację - opowiadają. - Naczelnik chwalił się, że jest współtwórcą programu. Miał wszystkie uprawnienia i hasła administratora. Dzięki temu przez lata czuł się i zachowywał jak pan na włościach. Był nie do ruszenia - podkreślają krakowscy policjanci. Kilka tygodni temu podinspektor Ryszard Grabski przestał być naczelnikiem drogówki. Jak się mówi nieoficjalnie, m.in. z powodu Robokompa. - Program został stworzony, aby poprawić pracę w sekcji - twierdzi Grabski. - Został przekazany dla krakowskiego oddziału International Police Association (IPA). Następnie IPA zdecydowała o oddaniu go w użytkowanie drogówce - tłumaczy się Grabski. Nie dodaje jednak, że sam sobie podarował prezent, bo był wtedy także szefem IPA. Czy teraz, kiedy nie jest już naczelnikiem drogówki, współautorzy programu zabiorą go? -Bez przesady, są pewne zasady - obrusza się podinsp. Grabski. Szefostwo małopolskiej policji woli jednak dmuchać na zimne. - Po zapoznaniu się z raportem pokontrolnym zapadnie decyzja czy z IPA w Krakowie zostanie podpisana umowa użyczenia tego programu czy też zostanie on przez komendę miejską w Krakowie zakupiony - informuje mł. insp. Dariusz Nowak, rzecznik małopolskiej policji. Gdyby policja chciała zakupić program musi słono zapłacić. Przetestowany w krakowskiej drogówce i ulepszony Robokomp firma KKI BCI sprzedaje na zasadach komercyjnych komendom policji i straży miejskiej w całej Polsce.