Ratownikom TOPR, a potem lekarzom udało się przywrócić jej krążenie, jednak nie odzyskała przytomności. Wczoraj w zakopiańskim szpitalu wykonano tomografię komputerową, która wykazała spore uszkodzenia mózgu, powstałe prawdopodobnie w wyniku niedotlenienia. Lawina porwała w Tatrach dwie kobiety. Druga nie doznała poważniejszych obrażeń. Troje narciarzy zjeżdżało szlakiem narciarskim z Kasprowego Wierchu w stronę Hali Kondratowej. Warunki atmosferyczne były fatalne - prędkość wiatru w podmuchach przekraczała 100 km na godzinę i miotał wokół śniegiem. Widoczność ograniczona była do zaledwie kilku metrów. Mimo to, turyści przypięli narty i ruszyli w stronę schroniska na hali Kondratowej. Narciarze sami wyzwolili lawinę By tam dotrzeć, trzeba pokonać między innymi otoczony złą sławą Żleb Marcinowskich. To jedyne miejsce na szlaku, gdzie groziło zejście lawiny. Swoją nazwę żleb zawdzięcza lawinie z 2 marca 1956 roku, kiedy zwały śniegu zasypały położone niżej schronisko i pogrzebały jego gospodarzy - Zofię i Władysława Marcinowskich, a także trzech żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza. To miejsce na szlaku oznaczone jest bardzo wyraźnie. Każdej zimy pracownicy Tatrzańskiego Parku Narodowego stawiają poniżej i powyżej żlebu tabliczki ostrzegające o możliwości zejścia lawiny. Większość narciarzy pokonuje ten odcinek bardzo szybko, nie zatrzymując się. W niedzielę dwie kobiety i mężczyzna, nie wiadomo dlaczego, stanęli niemal dokładnie na środku żlebu. Mężczyzna był nieco niżej, a kobiety stały razem. W pewnym momencie jedna z nich się przewróciła, w tym samym czasie zerwał się niezwykle silny podmuch wiatru i lawina ruszyła. Mężczyzna został odrzucony na bok i sam zdołał wydostać się spod śniegu. Grupa miała ogromne szczęście. Cały wypadek widział bowiem ratownik TOPR-u Czesław Ślimak, który podchodził przez tzw. Padaki i nie przecinając żlebu zamierzał zjechać na Kondratową. TOPR-owiec zauważył wystający spod śniegu kijek jednej z narciarek i bardzo szybko wykopał ją spod śniegu. Kobieta odzyskała przytomność i kiedy na miejscu ze śmigłowca desantował się kolejny TOPR-owiec, stała już o własnych siłach. Stan kobiety był ciężki Niestety, poszukiwania drugiej kobiety trwały znacznie dłużej. Przy pomocy sondy lawinowej namierzył ją jej towarzysz. 52-latka spędziła pod ponad metrową warstwą śniegu blisko godzinę. Kiedy ratownikom udało się ją odkopać, nie dawała oznak życia. TOPR-owcom dość szybko udało się przywrócić pracę jej serca. Cały czas reanimując turystkę, przetransportowali ją śmigłowcem do szpitala. Tam w czasie kolejnych 30 minut reanimacji jej serce zatrzymywało się jeszcze dwa razy. Od niedzieli kobieta nie odzyskała przytomności. Zmarła w nocy z poniedziałku na wtorek.