Bo strasznie kradną! - kręci głową ekspedientka. - Wymyśliłyśmy, że takie szeleszczące, to będzie złodziejowi wynieść trudniej... Handlowcy przyznają, że problem znikających jak kamfora towarów, które wynoszą za pazuchą nieuczciwi klienci ze sklepów samoobsługowych solidnie im doskwiera. - To poważna bolączka. Zresztą z tym problemem borykają się na całym świecie. Coroczne straty wynikające z tego rodzaju kradzieży w Unii Europejskiej idą w miliardy euro - wyjaśnia Henryk Arczyński, prezes Społem PSS Oświęcim. - Nie sposób wszędzie montować kamer i specjalnych bramek, bo to słono kosztuje. A przecież jeszcze ktoś w tę kamerę powinien patrzeć. To też w skali roku byłby niemały wydatek - dodaje. Prezes Arczyński przyznaje, że niekoniecznie sprawcą kłopotów zawsze okazuje się klient. - Ja wierzę, że moi pracownicy są uczciwi - podkreśla z mocą. - Ale trzeba też pamiętać, że za część ubytków - ze statystyk w prasie fachowej wynika, że może to być nawet ok. 60 proc. - może odpowiadać personel - uzupełnia. Istnieje pewna prawidłowość. Proceder ogołacania sklepowych stojaków nasila się wraz z nadejściem chłodów. - Wtedy po prostu łatwiej ukryć produkt pod jesienną, zimową odzieżą. Generalnie, cieszymy się z dobrej współpracy z policją. Wysokie mandaty działają odstraszająco - mówi Dariusz Kolonko, dyrektor marketu Kaufland w Oświęcimiu. Choć groźbą kary nie każdy się przejmuje. - Działają szajki, np. ze Śląska, grupa będzińska, które specjalizują się w wynoszeniu określonych towarów, m.in. kaw czy czekolad dobrych marek, które łatwo potem sprzedać - opowiada dyr. Kolonko. Niestety, nierzadko zdarzają się też przypadki, i to jest chyba najsmutniejsze, kiedy zdesperowany człowiek, z biedy, z głodu, stara się wynieść np. konserwę. PLIN pawel.plinta@dziennik.krakow.pl