W trakcie "lotu samochodem" obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni w stosunku do kierunku jazdy, skosił płot z metalowych prętów, które, upadając, przebiły drzwi stojącego obok garażu samochodu. Garaż został przesunięty i częściowo zmiażdżony. Oderwany zderzak toyoty poszybował obok domu mieszkalnego i zawisł na drutach telefonicznych. Kierowca wydostał się z pojazdu o własnych siłach przez rozbite okno i zadzwonił do rodziny z informacją, że miał wypadek, ale nic mu się nie stało. - Jak pracuję 25 lat, nie widziałem czegoś podobnego - mówił jeden ze strażaków, który przyjechał na miejsce zdarzenia. - Chłopak miał niesamowite szczęście. - Byłam w domu z mamą i tatą - mówi Anna W. - Nagle usłyszeliśmy huk. Wybiegłam. Zauważyłam, że garaż się wywrócił, a na drutach telefonicznych bujał się zderzak. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Przez głowę przemknęła jej myśl, że do ogrodu wpadł samochód ciężarowy, tylko że działka położona jest więcej niż dwa metry ponad poziomem ulicy. - Wszystkiego mogłam się spodziewać, ale nie samochodu. Gdy zobaczyłam toyotę, byłam w szoku. Wyglądała tak, jakby ją ktoś włożył pomiędzy ogrodzenie a garaż. Metalowe pręty wbiły się w audi męża. Niedługo przed zdarzeniem wyjechał z garażu innym samochodem. Dobrze, bo i ten pojazd byłby zniszczony. To już drugi wypadek, który wydarzył się w okolicy. Niedawno doszło do czołowego zderzenia samochodów z winy kierowcy, który wrócił z Irlandii, gdzie jeździ się lewą stroną ulicy i pomylił sobie pasy. - Też nic poważnego się nie stało, choć wszystko wyglądało bardzo groźnie - mówi pani Anna. Strażacy długo usuwali skutki nietypowego wypadku. Sami nie mogli wydostać zaklinowanej toyoty. Na miejsce trzeba było sprowadzać specjalistyczny dźwig. Policja ustala okoliczności, w jakich jadący od Chełmca w stronę Marcinkowic kierowca, stracił nagle panowanie nad pojazdem, został poderwany do góry i wpadł za ogrodzenie na wysokiej skarpie. WCH