- To nie są wyłączenia trwałe, ale co chwilę zrywane są kolejne linie, łamane są kolejne słupy energetyczne - mówił Miller w porannej audycji w radiowej Trójce. Podkreślił, że nie chciałby, aby z tego powodu podnoszony był alarm "w sytuacji, gdy ten alarm bardziej przestrasza niż pomaga". - Wyłączenie 2 tys. odbiorców w 40-milionowym kraju to nie jest zdarzenie, które powinno stawiać na nogi duży odsetek społeczeństwa. - Gdyby z tego tytułu, oprócz oczywistej niewygody, prądu nie miały szpitale, domy pomocy społecznej, to rzeczywiście mielibyśmy zachwianie bezpieczeństwa w państwie. Natomiast prawdą jest, że uruchomiono agregaty prądotwórcze, które obsługiwały i pompy na stacjach wodociągowych, i instalacje kanalizacyjne, i zasilały nawet w niektórych miejscach urzędy administracji lokalnej. W związku z tym okazało się, że struktury działające w sytuacjach awaryjnych zadziałały - podkreślił minister. - Nie dziwię się rozżaleniu mieszkańców pozbawionych prądu, natomiast służby przychodzące z pomocą dbają przede wszystkim o te instalacje, które zapewniają życie społeczeństwa lokalnego, a nie pojedynczego domu. W związku z tym wodociągi działały, kanalizacja była sprawna i wszystkie instytucje, które dbają o nasze życie i zdrowie funkcjonowały - dodał. Pytany, czy w tej sytuacji pomóc mogłoby ogłoszenie stanu klęski żywiołowej, odpowiedział, że to mogłoby poprawić sytuację, gdyby istniały jakieś przeszkody administracyjne, które w ten sposób można byłoby wyeliminować. - Natomiast z tego tytułu, że ktoś ogłosi stan klęski żywiołowej, nie przybędzie monterów, nie przybędzie fachowego sprzętu do zakładania sieci energetycznych, a przede wszystkim nie strąci tych nawisów lodowych otaczających przewody energetyczne - zaznaczył Miller. Poinformował, że jeszcze w czwartek spotka się z wojewodami z terenów, gdzie są największe problemy z dostawami prądu, oraz z firmą energetyczną odpowiadającą za zasilanie i sprawność sieci przesyłowych. - Prawdopodobnie w czasie tego spotkania dowiem się o stratach. Starty poniesione przez samorządy wiążą się przede wszystkim z uruchomieniem agregatów, a także dodatkowych sił Państwowej Straży Pożarnej i Ochotniczej Straży Pożarnej, która przyszła w sukurs energetykom. Jest czas przychodzenia z pomocą ludziom bez prądu, jest czas liczenia skutków finansowych. Na razie ciągle mamy ten pierwszy etap - zaznaczył szef MSWiA. Podkreślił, że trwają przygotowania na wypadek powodzi, której można się spodziewać wiosną. - Taki stan zlodowacenia głównych cieków wodnych jak w tym roku, ostatni raz był w 1982 r. W związku z tym większość osób, które dzisiaj pracują w służbach ratunkowych, nie przeżyło w swoim życiu zawodowym takiego problemu - powiedział Miller. Jak zaznaczył, zagrożenie będzie zależało od scenariusza pogodowego na wiosnę. - Jeżeli będzie stopniowo podnosiła się temperatura i stopniowo będą schodziły śniegi, to zagrożenie nie przekracza zagrożenia standardowego dla tej pory roku. Natomiast jeśli dojdzie do szybkiego ocieplenia, co gorsza, połączonego z opadami ciepłego deszczu, to zagrożenie jest o wiele wyższe niż w zeszłym roku - dodał. - Po ostatniej powodzi jesteśmy mądrzejsi, co wcale nie znaczy, że jesteśmy przygotowani na każdą powódź. Charakter powodzi zimowej jest zupełnie inny niż powodzi letniej, teraz nam przede wszystkim zagrażają zwałowiska kry, a nie to, że będą nieszczelne wały powodziowe. Zinwentaryzowaliśmy przepisy, które należy zmienić, ale proces legislacyjny nie jest szybki, więc nie jestem w stanie zagwarantować, że nie natrafimy na problemy formalne przy następnych powodziach - podkreślił Miller.