Jak mówił Marek Lasota z krakowskiego oddziału IPN, "dokumenty SB poza szczegółowymi metodami pokazują bezradność bezpieki wobec Kościoła". "Jeśli zestawimy angażowane środki i osiągnięte efekty, to bilans jest mizerny" - ocenił. Lasota dodał, że metody walki SB z Kościołem były podobne do metod walki z innymi środowiskami. "Arsenał metod i środków był taki sam. Różnica była jedna. Łatwiej było próbować uwikłać księdza, zwłaszcza gdy popadł on w konflikt z prawem lub uwikłał się w dwuznaczności obyczajowe, bo od duchownych więcej wymagano w kwestiach praworządności i obyczajności. Dystans, jaki miał do pokonania funkcjonariusz, był krótszy" - powiedział dziennikarzom. Według Lasoty nie było szczególnych wytycznych, kto może być funkcjonariuszem zatrudnionym w walczącym z Kościołem Wydziale IV SB. "Z dokumentów wynika całkowita przypadkowość. Byli to ludzie podejmujący pracę w SB z powodów merkantylnych, którzy trafiali do IV Wydziału, bo tam brakowało ludzi" - mówił Lasota. - Perfidność działań SB, wyciągnięta jeszcze z działań NKWD, a później KGB, polegała na łamaniu ludzkich sumień - mówił ks. prof. Józef Marecki z Papieskiej Akademii Teologicznej. "Gromadząc informacje o księżach skupiano się na tym, co dany ksiądz mówi nieoficjalnie, co myśli, jakie ma nałogi, jakie ma zamiłowania, co robi jego rodzina" - dodał. Jak podkreślił ks. Marecki, te portrety psychologiczne księży były bezpiece potrzebne do skutecznej walki z wrogiem, jakim według władzy ludowej był Kościół. "Próbowano Kościół zniszczyć, potem przejąć kontrolę i wpływać na losy Kościoła co w pewnym stopniu się udawało, bo wiemy o tajnych współpracownikach, których zdaniem była dezintegracja i dezinformacja wewnątrz Kościoła. Na ile zniszczono Kościół nie wiemy, ale pewne jest jedno - nie naruszano jego właściwej substancji i narodu, który zachował swoją tożsamość, choć duchownych, jak mówili sami SB-cy, "szczypano". Komuniści zapomnieli, że Kościół jest instytucją nadprzyrodzoną" - uważa ks. Marecki. Ks. prof. Jan Szczepaniak z PAT, mówiąc o sposobach werbowania duchownych podkreślił, że wbrew obiegowym opiniom masowy werbunek księży był prowadzony jedynie w latach 40. i 50. oraz 80. "W latach 70. werbowano tylko osoby, które mogły być przydatne do realizacji konkretnego zdania, a efekty ich pracy mogą być widoczne" - mówił ks. Szczepaniak. "10 proc. zwerbowanych duchownych to często cyfry wzięte z sufitu. Mogło być powyżej 10 proc. w latach 50., ale w l. 60 .i 70. na pewno było mniej. Wszystko zależało od środowiska i diecezji" - dodał. - Werbowano księży, którzy nie spostrzegli co się świeci i uważali, że przekazują informacje nieistotne albo zostali zwerbowani, bo byli szantażowani - mówił ks. Szczepaniak. Do szantażu używano materiałów dotyczących np. kontaktów z organizacjami podziemnymi, nielegalnego posiadania broni, czynów niemoralnych. Werbowano też księży po wypadkach drogowych, gdy chcieli oni uniknąć odpowiedzialności. Jak podkreślił ks. Szczepaniak w latach 40 i 50. pobierano od duchownych zobowiązania współpracy, ale od lat 60. bardzo rzadko miały one formę pisemną, utrwalano je na taśmie magnetofonowej lub w ogóle nie informowano księdza, że jest TW. - Kryterium uznania kogoś za TW był pisemna lub ustna zgoda na współpracę, ale od 1973 r. można było werbować osoby, które takiej deklaracji nie złożyły, ale dostarczały ustnie lub pisemnie informacje o znaczeniu operacyjnym, przyjmowały zadania, wiedziały, że rozmawiają z funkcjonariuszem SB, rozmawiają służbowo, a spotkania były systematyczne i tajne. Musiało być spełnione te pięć warunków, aby oficer mógł człowieka zarejestrować jako TW - tłumaczył ks. Szczepaniak. Konferencję zorganizowały Wydział Historii Kościoła PAT i Biuro Edukacji Publicznej krakowskiego oddziału IPN