- Prace często pisane są niesamodzielnie, a promotorzy mają pod opieką zbyt wielu studentów i nie są w stanie przeczytać dajmy na to trzystu prac - twierdzi Ewa Kafarska, rzeczniczka MNiSW. Jako przykład podaje jedną z łódzkich niepublicznych szkół, gdzie zaakceptowano temat pracy: "Moje doświadczenia z promocji w hipermarkecie". - Po co zajmować sobie czas takimi bzdurami? - przekonuje Kafarska. Odejście od pracy magisterskiej nie byłoby obowiązkowe. Pisanie pracy na niektórych kierunkach mógłby zastąpić staż, prezentacja, egzamin ustny. Przeważającej części środowiska naukowego pomysł się nie spodobał. - Nie jest udany z dwóch powodów. Po pierwsze nie widać na horyzoncie innego równie dobrego i taniego sposobu mierzenia efektów kształcenia - ocenia Zbigniew Maciniak, przewodniczący Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Jak dodaje, w czasie dyskusji wyszły na jaw wstydliwe powody narodzin pomysłu. - Że nie możemy poradzić sobie z plagiatami? Żałosny argument. Drugi też był kiepski - wydziały prawa i administracji lobbowały za pomysłem, bo nabrały za dużo studentów i nie były w stanie obsłużyć wielkiej liczby pisanych przez nich prac - zdradza. - Co najmniej połowa prac jest bardzo cenna. Bywają lata że do 10 z nich drukuje się w formie książkowej! - mówi dziekan Wydziału Polonistyki UJ dr hab. Jacek Popiel. Rektorzy będą omawiali projekt nowelizacji z ministerstwem na początku września. Według prof. Lutego MNiSW chce od pomysłu odejść. Marciniak idzie dalej - To nie było nigdy traktowane serio. Anna Zielińska