Praca motorniczego fajnie wygląda z zewnątrz. Kierowca tramwaju siedzi sobie w kabinie i bawi się guziczkami, zatrzymując się na przystankach. Szyny same go prowadzą. Taka jest powszechna opinia o pracy motorniczego. - Ludzie nie zdają sobie sprawy, że prowadzimy maszynę ważącą od 18 do 26 ton. Nie wiedzą, jaka to ogromna odpowiedzialność i jak trudno zatrzymać takiego kolosa. Nie wystarczy jechać zgodnie z przepisami, musimy przewidywać, co zrobi inny użytkownik drogi. Wielu młodych ludzi nie wytrzymuje tej odpowiedzialności. Przychodzą i odchodzą, czasem po trzech miesiącach, czasem po roku - łamie stereotyp Artur Budek. Jak kuśnierz został motorniczym Nigdy nie marzył o takim zawodzie. Skończył szkołę odzieżową. Był kuśnierzem, sprzedawcą w sklepie, wojskowym. O tym, co teraz robi, zadecydował przypadek. Złożył papiery i został przyjęty. Zanim się obejrzał minęło 10 lat. - To nie jest prosta praca - podkreśla. - Często za nic dostaje nam się od pasażerów. Raz kobieta zapytała się, czy skręcam, czy jadę prosto. Odpowiedziałem, że jadę prosto. Skierowałem ją do tramwaju, który stał za mną, bo widziałem, że skręca. Na następnym przystanku kobieta zjawiła się przy mojej kabinie i zwyzywała mnie od najgorszych za to, że źle ją skierowałem. Okazało się, że nie wsiadła do drugiego tramwaju, tylko do drugiego wagonu mojego składu - wspomina z uśmiechem motorniczy. Inna zmora motorniczych to nieprzestrzeganie przepisów przez kierowców i pieszych. - Samochody często tarasują przejazd. Ja awaryjnie hamuję, a w tramwaju ustawia się "kolejka po bilety" (w żargonie motorniczych to sytuacja, kiedy pasażerowie pod wpływem gwałtownego hamowania lecą do przodu - przyp. red.). Raz naliczyłem, że gdybym jechał zgodnie z przepisami, nie zważając np. na to, że urwę lusterko źle zaparkowanego auta, na jednym kursie miałbym sześć kolizji i cztery potrącenia. Motorniczy musi myśleć za siebie, za kierowcę i za pieszego - opowiada Budek. Najważniejszy refleks i hamulce Kiedy ma pierwszą zmianę, wstaje około godz. 4 rano. Po zmianie drugiej wraca czasem do domu po północy. Czasem jeździ 4 godziny dziennie, czasem 10. Musi być wypoczęty. - Najgorsze są monotonne linie, np. trasa tramwaju 21 prowadzącą koło kombinatu. Jedno drzewo, drugie drzewo, krzaczek, drzewo, drzewo, krzaczek, przystanek. I tak w kółko. Można łatwo spaść z fotela - żartuje Artur Budek. Motorniczy użera się poza tym z pasażerami, którzy mają pretensje o korki, o zmiany tras, o kolizje, "walczy" z pijanymi lub agresywnymi podróżującymi. Największą zmorą jest dla niego możliwość niewyhamowania przed tramwajem stojącym przed nim. - Skręcić się nie da, można liczyć tylko na własny refleks i hamulce - podkreśla motorniczy. Mimo to pan Artur nie narzeka na swoją pracę. Ma możliwość się wykazać: ma uprawnienia na prowadzenie wszystkich modeli tramwajów, prowadzi wykłady w ośrodku szkoleniowym, ma jazdy z uczniami. Pensja co prawda mogłaby być większa, ale - podobno - do najgorszych nie należy. Najlepszy motorniczy Konkurs na najlepszego motorniczego odbył się w ramach akcji "Bezpieczna jazda komunikacją miejską". Motorniczy musiał m.in. zdawać sobie z sprawę, z jaką prędkością jedzie: do pokonania był krótki odcinek trasy, a zadana prędkość (przy zasłoniętym liczniku) to 10 km na godzinę. Potem należało rozwinąć dowolna prędkość, ale trzeba było określić, jaką. Inna konkurencja to np. zatrzymanie się przed znakiem stop i to tak delikatnie, by nie wylać wody ze specjalnej miseczki. Katarzyna Ponikowska katarzyna.ponikowska@echomiasta.pl