- Nie rzucę ziemi. Nie wyjadę z Polski. Chociaż białoruski prezydent Aleksander Łukaszenko zaoferował mi duże gospodarstwo rolne i pomoc państwa, ja pozostanę na miejscu, na ojcowiźnie, bo tak kiedyś przysięgałem ojcu - zapewnia Włodzimierz Knurowski, rolnik z Iwkowej w powiecie brzeskim. Od kilkunastu lat ma kłopoty z wierzycielami. W pętlę zadłużenia wpadł po powodziach: woda kilka razy z rzędu zalewała mu po kilkadziesiąt hektarów upraw. Na początku lat 90. uwierzył prezydentowi Lechowi Wałęsie i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wydzierżawił od ówczesnej Akademii Rolniczej w Krakowie kilkudziesięciohektarowe gospodarstwo rolne w Porębie Spytkowskiej. - Po pierwszym roku wydawało się, że to raj na ziemi. Gleba była dobra. Zadbałem o nią, więc plon dawała spory. Inwentarza mi przybywało. Myślałem wtedy: po kilku latach odkupię grunty, wybuduję nowoczesną oborę, pokażę wszystkim, jak się pracuje na roli - wspomina. Szczęście nie trwało jednak długo. W 1996 r. powódź doszczętnie zniszczyła mu kilkadziesiąt hektarów zboża i kukurydzy. Sytuacja powtórzyła się w roku następnym, a potem znowu w 2001 r. Włodzimierz Knurowski musiał pozbyć się części inwentarza. - Ziemia plonów nie dała, a Akademia Rolnicza upomniała się o czynsz. Nie miałem grosza. Pożyczyłem w banku, a kiedy człowiek nie ma z czego oddać, długi rosną w zastraszającym tempie. Gdybym wiedział, że to teren zalewowy, to pewnie nie wydzierżawiłbym tego gospodarstwa. A w dodatku browar w Brzesku, który dzierżawi teren w okolicach Uszwicy, zaniedbał rzekę do tego stopnia, że woda piętrzyła się wokół moich pól i zalewała moje uprawy - tłumaczy. Knurowski pozwał Browar Okocim o milionowe odszkodowanie. Przed kilkoma tygodniami sąd odrzucił jego roszczenia. Jakkolwiek sąd dopatrzył się pewnych zaniedbań, uznał jednak, że opady deszczu były tak duże, że i tak zbiorów Knurowskiego uratować by się nie dało. Dwa lata temu komornik zlicytował część inwentarza. Pieniędzy nie wystarczyło jednak nawet na odsetki. Rolnik musiał opuścić dzierżawiony teren, wrócił w rodzinne strony, do Iwkowej, na kilkuhektarowe gospodarstwo. Bank i wierzyciele wciąż jednak upominają się o pieniądze. Dzisiaj Knurowski jest im winien już sporo ponad sto tysięcy złotych. Wczoraj w gospodarstwie Knurowskiego pojawił się ponownie komornik, tym razem by zlicytować ciągnik i dwie przyczepy. Traktor można było kupić za półtora tysiąca złotych, jedną przyczepę za dwieście, drugą za trzysta złotych. - To skandal. Przecież za opony w przyczepie można wziąć kilkaset złotych, a jedna opona do traktora kosztuje około tysiąca złotych. A te są prawie nowe, mało co używane. Na takie bezprawie, na takie traktowanie Włodka nie pozwolimy - grzmiał Marian Czerwiński z rolniczej "Solidarności". Kilku innych rolników, w tym ci, którzy handlują maszynami, czy pojazdami kupionymi podczas komorniczych licytacji, chętnie nabyliby sprzęt Knurowskiego. - Na krzywdzie, na mojej krwawicy chcecie się dorobić... Gdzie macie sumienia? Jaka jest wasza wiara? To lichwa, gorzej, to grabież! Leżącego kopać to żadna sztuka - apelował do sumień przybyłych Włodzimierz Knurowski. Pomoc zadeklarowała rolnicza "Solidarność". - Poskładaliśmy się, może uda się wylicytować ciągnik i przyczepy, a potem przekażemy je dzieciom. Oczywiście, jak handlarze będą podbijali cenę, to będziemy musieli się wycofać. U nas też bieda piszczy, bo rolnictwo schodzi na psy - mówił Piotr Dudziński z NSZZ "Solidarność" Rolników Indywidualnych. Handlarze opuścili gospodarstwo cichaczem. - Niech to... Szkoda mojego czasu i benzyny - mówił jeden z nich. Rolnicy triumfowali. Wylicytowali sprzęt za cenę wywoławczą. - Zaraz po świętach dopełnimy formalności i przekażemy go dzieciom Włodka - deklarowali zgodnie. Wiele też wskazuje na to, że bank zgodzi się na negocjacje z rolnikiem. - Wczoraj rozmawiałam na ten temat z przedstawicielami banku. Mają przeanalizować sytuację. Nie można dopuścić do licytacji gospodarstwa, a to zapowiada przecież komornik. Bo gdzie podzieją się Włodzimierz Knurowski i jego dzieci. Sam, od lat, wychowuje kilkoro. Ciężka praca, zmartwienia - tak wygląda rzeczywistość w domu Knurowskich - ubolewała poseł Barbara Marianowska z Prawa i Sprawiedliwości. - Zapaliło się światełko nadziei. Ja tej ziemi nie oddam, nawet gdybym do Strasburga i Brukseli miał na koniu jechać. Po sprawiedliwość pojadę, na koniec świata, ale pojadę - zarzekał się Knurowski. Mirosław Kowalski Historia Włodzimierza Knurowskiego: Rolnik z aparatem państwa walczy od kilkunastu lat. Jego zdaniem to zmowa. Przed kilkoma laty przykuł się wraz z kozą przed gmachem Prezesa Rady Ministrów. Apelował o pomoc do prezydentów, premierów, ministrów sprawiedliwości. Podczas ostatniej wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w regionie tarnowskim chciał wejść z petycją na salę. Jak mówi, został zatrzymany nielegalnie przez oficerów Biura Ochrony Rządu. Jakiś czas temu Włodzimierz Knurowski zapowiedział konny marsz na Warszawę. Spasował, bo przyszła sroga zima. Czytaj również: WIEŻA I LOCHY MAJĄ PRZYCIĄGNĄĆ TURYSTÓW NA ZAMEK REAGOWAĆ MIŁO, ALE STANOWCZO BEZ PIENIĘDZY UMRZE NADZIEJA NA EURO 2012