Mężczyzna został pobity 2 stycznia 2005 r. na przystanku tramwajowym w Nowej Hucie, w drodze do pracy. Trzech sprawców napaści nie złapano. Mężczyzna poszedł do pracy i dopiero następnego dnia szukał pomocy lekarskiej. Z ustaleń nowohuckiej prokuratury wynika, że lekarze, którzy go badali, popełnili błędy w diagnozie i podejmowali złe decyzje. Pacjent trafił do szpitala po trzech dniach od zdarzenia i w szpitalu zmarł. Prokuratura postawiła zarzuty Marcinowi K. - lekarzowi, który jako pierwszy badał pobitego 3 stycznia 2005 r. na ostrym dyżurze w szpitalu. Według biegłych lekarz zlecił wykonanie prześwietlenia klatki piersiowej, ale było ono tak złej jakości technicznej, że nie pozwalało na rozpoznanie złamania dwóch żeber, a pacjent przy takich obrażeniach powinien mieć wykonane jeszcze dodatkowe zdjęcie lewej strony klatki piersiowej. Lekarz nie zatrzymał go w szpitalu. Później rodzina dwukrotnie wzywała do pobitego mężczyzny pogotowie, ale dwaj różni lekarze uznali, że hospitalizacja nie jest potrzebna i podawali mu leki przeciwbólowe. "Gdy po raz trzeci pogotowie przyjechało do mężczyzny, został on przewieziony do szpitala, gdzie zmarł. Przyczyną jego śmierci był krwotok wewnętrzny. Jedno ze złamanych żeber było przesunięte, uszkodziło naczynia krwionośne i zraniło lewe płuco, doszło też do stłuczenia serca - mówiła Marcinkowska. Według prokuratury, lekarze, na których z racji pełnionej funkcji, posiadanego doświadczenia i wiedzy ciążył obowiązek opieki nad chorym, nie wykazali staranności przy badaniu pacjenta i nie wysłali go do szpitala, przez co narazili go na utratę życia. Lekarze pogotowia: Piotr R. i Paweł K. odmówili składania wyjaśnień, a lekarz, pracujący w szpitalu, złożył wyjaśnienia, ale według śledczych nie znajdują one pokrycia w faktach. Lekarzom grozi do pięciu lat pozbawienia wolności.