- Kiedy byliśmy w Wiśniczu pierwszy raz, chodziliśmy po korytarzach, po spacerniaku. Miałem poczucie, ze jesteśmy po bardzo po różnych stronach. Więźniów w zasadzie wtedy nie widziałem, ale czułem ich obecność, ich wzrok zza zakratowanych okien i ciężar ich myśli - opowiada prof. Zbigniew Bajek z krakowskiej ASP, pomysłodawca i koordynator projektu. - Z okien rozlegały się okrzyki, może przekleństwa, w tym było mnóstwo agresji. Byłem wtedy przekonany, że to się nie uda - dodaje. Podobnego zdania byli inni uczestniczący w projekcie. Więzienie w Wiśniczu było drugim etapem artystycznej akcji "Labirynt wolności". Wcześniej podobna, kilkunastoosobowa ekipa złożona z pracowników uczelni, doktorantów i studentów szukała inspiracji w opuszczonym już budynku więzienia w Łęczycy. Wtedy zachwyciła ich przestrzeń, przeznaczenie zaklęte w murach, ale nie było w tym ludzi. - To, co mnie najbardziej interesuje w sztuce to relacje z drugim człowiekiem - tłumaczy Beata Zuba. - Idea "Labiryntu wolności" była próbą znalezienia porozumienia z więźniami i zachęcenia ich do wypowiedzi na temat wolności. Nam nie chodziło o rozstrzyganie kary i winy, ale o wspólną odpowiedź na pytanie, jak rozumiemy wolność. Jak wreszcie ja sama rozumiem wolność - dodaje. Beata była tak uprzedzona do więźniów, że podczas pierwszego spotkania nie zdjęła z głowy czarnego beretu. - Stereotypy mówią, ze w takim miejscu kobieta jest tworem kompletnie obcym. Mając jasne długie włosy, chciałam się ukryć - tłumaczy. - Jest coś takiego, że odbieramy ludzi pozawerbalnie, poprzez ciało. Ta agresywność wyrażała się u nich w sposobie chodzenia, dynamice ruchów, były zaczepki słowne, drobne epitety, barwa głosu. Wyczuwałem agresję, ale rozumiem, że to był strach przed obcymi - dodaje Marek Łątkowski. - My też byliśmy dla nich obcy. Zaburzyliśmy im monotonny rytm, nudę, którą mają na co dzień. Zabijanie nudy nie obyło się bez oporów. - Wszyscy więźniowie zostali poinformowani o projekcie, o wspólnych zajęciach z artystami, o malowaniu, tworzeniu instalacji. Na początku na apel odpowiedziało niewiele osób - opowiada Waldemar Burkiewicz wychowawca w Zakładzie Karnym, specjalista ds. kulturalno-oświatowych. - Później włączyła się ciekawość, potrzeba pośmiania się, zrozumienia prowadzonych działań - dodaje. Pracownicy więzienia mieli oczywiście wpływ na dobór osób do projektu. Więzienie w Wiśniczu jest bowiem placówką penitencjarną o zaostrzonym rygorze. Trafiają tam recydywiści i osoby z długimi wyrokami, skazani za ciężkie przestępstwa. W sumie osadzonych jest ok. 430 osób. Trzeba było stosować różne metody, by ich zachęcić. - Na początku zrobiliśmy spotkanie w największej świetlicy w więzieniu. Na środku stół, my po jednej stronie, oni po drugiej. Ten stół był jak mur, który nas dzieli niezależnie od tego, czy mamy coś na sumieniu, czy nie mamy - opowiada prof. Bajek. Po pierwszym spotkaniu było drugie, zniknął stół, wszyscy usiedli obok siebie, zaczęły się pytania, nieśmiałe na początku opowieści o sobie. - Nie chcę mówić na wyrost, ale mam takie przekonanie, ze nawiązało się między nami coś takiego, że oni nas chcą. A my chcemy ich - dodaje profesor. - Wszyscy dostali swoje ksywki - śmieje się mjr Włodzimierz Więckowski, dyrektor wiśnickiego więzienia. - Profesor Bajek, z racji wyglądu , został k...a Jezusem, Wojtek Kopeć, młody artysta z wygoloną głową i tatuażami być może właśnie z tego powodu, bardzo szybko zapracował na ich zaufanie. Podobnie jak Dominik Stanisławski, który towarzyszył uczestnikom z aparatem fotograficznym. - W głowie mieliśmy różne stereotypy - przyznaje. - Tymczasem przed obiektywem stanęli normalni ludzie. Pokazywali się takimi, jakimi sami chcieliby się widzieć - eksponowali tatuaże, napakowane mięśnie, pięknie wyrzeźbioną sylwetkę, nietypowe uczesanie. To szokujące, jak bardzo próbowaliśmy szukać w ich twarzach potwierdzenia wyroków - opowiada Dominik. - Tymczasem to nie działa, tak jak jeszcze inny stereotyp, że za murami zetkniemy się z czterema setkami facetów, którzy latami nie widzieli kobiety... Tam pracuje wiele kobiet, to wcale nie są mniszki - dodaje Dominik. - To są recydywiści penitencjarni, którzy odbyli już wiele lat wyroku, tutaj albo w innych miejscach - mówi dyrektor Więckowski. - Oni zaadoptowali się do wszystkiego. Dlatego na początku są bardzo nieśmiali, nieufni, ale jak zaufają, jak "kupią " kogoś, to otwierają się bardziej, są coraz bardziej aktywni. Tak było w tym przypadku - opowiada. Joasia Banek, która układała z więźniami ogromny patchwork, opowiada, że zaczynała zupełnie sama, z milczącym tłumem za plecami. - Czułam na sobie ich świdrujący wzrok i myślałam, czy drwią ze mnie, czyhają aż coś nie wyjdzie, a może przyszli na zajęcia, bo im kazano - opowiada. Po 40 minutach samotnej pracy nad patchworkiem na jej stronę przeszedł pierwszy, drugi, kolejny więzień. Zawiązała się wspólnota, rozpoczęła praca zespołowa. Efekt zachwycił wszystkich. Jakie to jest przewrotne - pytać ludzi w niewoli, co to jest wolność... Beata Zuba i Prof. Zbigniew Bajek wymyślili, by wszyscy uczestnicy projektu - i więźniowie, i artyści dostali takie same kwadratowe kartki i napisali lub namalowali na nich odpowiedź. Odzew zaskoczył wszystkich. Z 430 kartek wróciło ok. 100 odpowiedzi. Pieczołowicie namalowanych, wyklejonych, opisanych. Niektóre są listami, część wypracowaniami szkolnymi. Są tam proste opowieści o domu, rodzinie, drzewach, plaży. Ale też cytaty z Biblii, prace graficzne. Z wszystkich kartek ułożono wielką instalację. - Brak odpowiedzi to także odpowiedź. Nie pominęliśmy nikogo - zastrzega Beata Zuba. Prace więźniów wymieszały się z pracami plastyków. Niekiedy aż trudno uwierzyć, że tak pracowicie wycyzelowana praca powstała w więziennej celi a nie w pracowni artysty. - Wypowiedzi więźniów to bardzo wszechstronny materiał - mówi Przemysław Piotrowski psycholog, specjalista od resocjalizacji. - Jak psycholog widzi coś takiego, ma punkt wyjścia do rozmowy, do pracy z tym człowiekiem. To doskonały materiał do analiz. - Wiele osób trafiło tam przypadkowo. Nie mówię, że zrobili to, za co siedzą, przypadkowo - mówi Małgosia Nowak, która okleiła więzienny spacerniak różowymi kropkami. - Oni nie mieli wpływu na to w jakiej rodzinie się urodzili, jakie środowisko ich ukształtowało. Jest tam 20-latek, który ma dożywocie. Nie wiem, co zrobił, ale to robi wrażenie - dożywocie. Nigdy nie będziemy wiedzieli, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby urodził się w innym domu, w innym miejscu. - Różnica między nimi a nami jest taka, że ja, mając wolność nie wiem, co będę robił dziś wieczorem a oni wiedzą. Dziś, jutro, za ileś lat wyroku - mówi prof. Andrzej Bednarczyk. - Czy swobodnie bym się z nimi zamienił? Nie, bo niewiedza co do jutrzejszego dnia, ciężar decydowania o tym jest cudowną wartością. Oni są tam, gdzie nie chcą być, a ja tam, gdzie chcę - dodaje. - Mogę decydować z grubsza o tym, gdzie wejdę, wyjdę. Oni nie. I najważniejsze - oni są tam za karę, muszę odbyć karę, bo zrobili coś, kiedyś. To jest zakład penitencjarny. Może w tym jest fundamentalna różnica - że przede mną jest wszystko, a przed nimi w tym miejscu, tym momencie ich życia, jeden jedyny punkt - dzień ich wyjścia na wolność. - Nawet jeśli to tylko zwykła walka z nudą, to już jest bardzo dużo - tłumaczy Przemysław Piotrowski. - Potocznie mówi się , że polskie więzienia to pensjonaty, więźniowie mają widzenia, telewizory. Ale to tylko maleńki wycinek rzeczywistości uwięzionego człowieka. Takie projekty, z punktu widzenia resocjalizacji, mają ogromne znaczenie - to próba dotarcia do nich i rozszerzenia ich świadomości. Być może to nie stanie się od razu, na pewno nie u wszystkich. Ale jest to próba poprawienia skuteczności systemu resocjalizacji. Trzeba pokazać tym ludziom ich szanse, pokazać, że nie są przekreśleni. To może być małym przyczynkiem do pokazania, że mają jeszcze możliwość rozpoczęcia od nowa - dodaje. - Powstała między nami sytuacja bliskości towarzyskiej - tłumaczy Marek Łątkowski - spotykamy się, uśmiechamy się, siadamy i rozmawiamy. Nie mówimy o przyjaźniach, ale powstały relacje emocjonalne, przynajmniej z ich strony - oni na nas czekają, potrzebują nas. - Próbuję nie zapominać, ze to jednak są przestępcy, to nie są osoby z przedszkola. Ale to też nie znaczy, ze mam ich traktować z góry, jako podludzi - dodaje prof. Bajek. - Do jednego z uczestników projektu podszedł więzień i powiedział mu, że potraktowaliśmy ich jak ludzi, zobaczyliśmy w nich ludzi. Spotkałem się z zarzutem, ze wykorzystujemy sytuację, że to specyficzna relacja zależności, że przychodzimy tylko brać, robić im zdjęcia, oglądać tatuaże. To nie jest tak - zależało nam, żeby coś od nas dostali. I mam poczucie, ze coś dobrego się tam między nami wydarzyło. Choćby śmiech. Taki cel miał projekt Małgosi Nowak, by okleić różowymi kropkami więzienny spacerniak. - Spodobało mi się to miejsce, jeśli chodzi o kubaturę, przeznaczenie. To rodzaj centrum za murami, ci, którzy chodzą po spacerniaku są obserwowani z okien jak na ulicy - tłumaczy autorka. - W tej męskiej społeczności, gdzie nikt nie może okazać słabości, czułości, chciałam włożyć szpilkę, może przełamać testosteron, który tam jest. Stąd ten różowy kolor. Chciałam pokazać, że sztuka może wprawić w dysonans, dając przyjemność, chwilę zabawy, że może cieszyć. I to się udało. Ten śmiech, kiedy kleiliśmy te kropki to taka przestrzeń wolności - dodaje. - Każda kropka to jakiś element zmiany architektury, jakaś zmiana w ich szarym otoczeniu - tłumaczy dyrektor Włodzimierz Więckowski - Ten pokropkowany spacerniak zrobił się wesoły, ciekawy. Była obawa, że mogą odmówić wyjścia na ten plac, ale wyszli i śmiali się. Spodobało im się to, choć w ich świecie różowy kolor ma jednoznaczną wymowę. - Jak oni rozumieją wolność ? Można się byłoby spodziewać, że dla nich wolność to otwarcie bramy, zlikwidowanie krat. Tymczasem prace, które wykonali, pokazały, że wolność, nawet w ich obecnym świecie ma zupełnie inne oblicza. To wolność myśli, idei, wolność twórcza wreszcie, która uzewnętrznia się choćby w dziełach sztuki, które tworzą na swoich ciałach, w tatuażach - dodaje Waldemar Burkiewicz. - Labirynt? - pyta sam siebie Marek Łątkowski. - To jest w każdym z nas - relacja między osadzonymi a nami, którzy próbujemy ich zainteresować sztuką, to właściwie jeden korytarz, który ma swoje zakręty, zawijasy. To jest coś, co jest labiryntem, do którego my wnosimy wolność wyboru, możemy robić co chcemy, kiedy chcemy. Oni tego nie mogą. Ta paradoksalna zbitka " Labirynt wolności" zamyka całość relacji i jednocześnie otwiera. Bo wszyscy jesteśmy w tym labiryncie - kończy. *** Projekt "Labirynt wolności" powstał w I Pracowni Interdyscyplinarnej na Wydziale Malarstwa. Wzięli w nim udział pracownicy i doktoranci Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie a także psychologowie i socjologowie z innych krakowskich uczelni. Efektem projektu jest wystawa prac inspirowanych ideą wolności, którą można oglądać na zamku w Wiśniczu do końca wakacji. Później prace więźniów i artystów będzie można zobaczyć w Szczecinie i na Śląsku. Jaki Labirynt zrobimy następny? - zapytał swoją trzydziestoosobową ekipę prof. Zbigniew Bajek na zakończenie projektu. - Może... labirynt miłości?