- Bo tak, jak zdolny mechanik nie zbuduje maszyny bez odpowiedniego warsztatu i narzędzi, tak i najlepsza kucharka nie ugotuje smacznego obiadu, nie mając pod ręką potrzebnych naczyń - pouczała gospodynie Maria Ochorowicz-Monatowa w "Uniwersalnej książce kucharskiej", wydanej we Lwowie w 1926 r. I to właśnie sprzęty gospodarstwa domowego prezentowane są przede wszystkim na wystawie w piwnicach Kamienicy Hipolitów. Pośród kilkuset oryginalnych eksponatów zobaczyć można rzeczy niezbędne przed ponad stu laty do gotowania, robienia wypieków, marynat, prania, prasowania, kąpieli oraz utrzymania krakowskich domów w czystości. - Prawdę powiedziawszy, gospodarstwo domowe tamtego czasu musiało być samowystarczalne, bo przecież garmażerii, konserw i wszelkich gotowych produktów nie kupowało się w sklepie - podkreśla kurator wystawy Witold Turdza. - Nie było także tak rozwiniętych usług jak w obecnych czasach. Były za to służące. Godziło się je do służby na Rynku, gdzie jesienią odbywał się targ na służące. Dom zwykle miał jedną sługę, czasem dwie. Tą skromną armią dowodziła gospodyni - dodaje muzealnik. Jak daleką drogę przebyły gospodynie domowe w ciągu wieku ukazuje proces prania i prasowania, bez bieżącej wody, elektryczności i wykorzystujących je urządzeń. Ręczne pranie było na tyle ciężką pracą, że praczki wspomagane były przez co litościwsze panie domu dopingiem alkoholowym w postaci kieliszka kolorowej wódki, o czym wspomina Stanisław Broniewski w książce "Igraszki z czasem". "Rozlega się więc rytmiczny szurgot bielizny ocieranej o pralkę. Pani Walentowa na drugie śniadanie dostaje zawodowy kielich kminkówki lub miętówki, po czym zmienia repertuar dotąd zawodzonych pieśni nabożnych i przechodzi do żywszych melodii. Od czasu do czasu czknie się pani Walentowej donośnie, co też jest przywilejem tego zawodu" - opisuje Broniewski. Potem pranie trafiało do suszenia na strych, a następnie albo do magla, albo pod domowe żelazko. Prasowanie bywało dosłownie morderczą czynnością, bo nie tylko ciężką ale i ryzykowną. Za sprawą czadu niekiedy kończyło się szpitalem. - Pół biedy, kiedy posiadało się żelazko z duszą. Prawdziwie sądny dzień nastawał, gdy prasowało się żelazkiem na węgiel drzewny - podkreśla Witold Turdza. I przytacza opis Broniewskiego z "Igraszek z czasem": "Mimo mocnego dmuchania i wachlowania żelazkiem na ganku lub w sieni kuchnia wypełniała się czadem, który przesączał się do całego mieszkania. Kobiety chodziły z podsiniaczonymi oczyma i obwiązanymi głowami, a pan domu najchętniej wymykał się w pilnych sprawach na miasto". Muzealnicy zgromadzili na wystawie także reklamy prasowe środków spożywczych i czystości oraz preparatów do walki z insektami, np. Zacherlinu, który "Działa zadziwiająco! Zabija - jak żaden drugi" albo "Patentowanego mydła z Murzynem", z którym "pranie nie sprawia przestrachu". Jedną z ciekawszych części wystawy jest bogaty zbiór kuchennych makat z haftowanymi sentencjami, takimi jak: "Dobra gospodyni dom wesołym czyni". Wystawę można oglądać do 20 lutego.