Chrystusowa głowa znikła. Pewnie pożarła ją, wraz z trawą z przyklasztornej łąki, spalinowa kosiarka nieodróżniająca profanum od sacrum. Mógł ją też zabrać któryś z lefebrystów; naskoczyli na Bogu ducha winnych franciszkanów jedenaście lat temu - i nie zjawili się więcej. Jeden z trzystu krzyży, pierwszy po lewej, z dewizą Piusa X: "Omnia instaurare in Christo" (Wszystko odnowić w Chrystusie), należał do nich. Teraz chyli się ku ziemi, nadaremnie szukając wsparcia w pogodnym niebie. Gubi horyzont i kąty proste, poddaje wiatrom i kretom, chłonie deszcz i gnije, butwieje i pęka. Jak inne. Giną w ciszy. Bez kamer... Ten od "Adwokatów Stolicy" (z wygrawerowanym w mosiądzu "My Twoimi sługami"), ten od Solidarności 80 Z.M. "Skawina" (ze słynnym cytatem "Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem"), ten od "Parafii Zbyniów Diecezja Sandomierz" (z poblakłą tabliczką w kształcie Polski), ten od "B. Biedaka i P. (F.?) Binkiewicza z Pilicy" (z "Tylko pod krzyżem..." pisanym czarną farbą, na poły już złuszczoną), ten od "członków Społecznego Komitetu Obrony Oświęcimskich Krzyży z Kędzierzyna-K., Gliwic, Bielska, Oświęcimia i Katowic" ("Pamięci Polaków..."), ten z nieczytelnym już cytatem z Biblii... Ponad dwieście innych krzyży: całkiem nagich lub z tabliczkami, które czas, deszcz i wiatr pozbawiły liter, a więc i treści nadanej przez twórców - milczy z braku mikrofonów. Kiedyś w centrum uwagi, na ustach i oczach wszystkich. Ożywały w blasku fleszy. Dzisiaj, porzucone, giną w ciszy. Bez kamer. Trzysta trzy krzyże ze Żwirowiska, spod murów Auschwitz, trafiły na łąkę obok klasztoru Franciszkanów w Harmężach po widowiskowej akcji żołnierzy Jednostek Nadwiślańskich, w tym saperów - bo teren był, jak grozili "obrońcy krzyży", zaminowany. Działo się to ponad jedenaście lat temu, 28 maja. Data szczególna. 28 maja 1941 roku trafił do Auschwitz o. Maksymilian Kolbe. Znany Niemcom jako "numer 16.670" wybrał śmierć głodową w zamian za Franciszka Gajowniczka, zmarł 14 sierpnia 1941 r. Jego ciało spłonęło w obozowym krematorium. Ogłoszony w 1982 roku przez Jana Pawła II świętym, stał się Maksymilian patronem franciszkańskiego centrum pamięci i modlitwy w Harmężach. Ta jedna z najstarszych podoświęcimskich wiosek w czasie II wojny światowej nieomal znikła z mapy. W ramach rozbudowy KL Auschwitz i tworzenia "strefy interesów obozu", Niemcy wyburzyli prawie wszystkie domy i gospodarstwa. Pięć tysięcy ludzi z Harmęż i sąsiednich wsi musiało w dwie godziny spakować dobytek na furmanki i wyjechać w nieznane. Po wojnie wrócili w okolicę pełną lasów i urokliwych stawów, postawili nowe domy, stodoły, szopy. Wieś odżyła. Najpierw był kościół, potem klasztor Franciszkanie na początku lat 90. wybudowali w Harmężach kościół, potem klasztor, a po kilku latach oddali działkę przy klasztorze Misjonarkom Niepokalanej Ojca Kolbego - na Dom Pielgrzyma. Tak powstało Centrum św. Maksymiliana. Kolejne rocznice uwięzienia o. Kolbego w KL Auschwitz obchodzone są tu jako dni pamięci o ofiarach obozu. Obozowe symbole i ślady są w harmęskim centrum wszechobecne. Jest poświęcona Auschwitz wystawa stała, jest kaplica pw. Matki Bożej zza Drutów, Patronki Rodzin Oświęcimskich. Sześć lat temu w przyklasztornym kościele zawisły Tablice Pamięci poświęcone zamordowanym kapłanom i zakonnikom. Ponad rok wcześniej robotnicy zakończyli brukowanie kostką rozległych parkingów przy kościele i klasztorach oraz drogi dojazdowej do obiektów zakonnych. Pieniądze na ten cel pochodziły z Oświęcimskiego Strategicznego Programu Rządowego. Wtajemniczeni twierdzą, że na pozór zagadkowa - zważywszy miejsce - hojność państwa miała ścisły związek z 303 krzyżami ustawionymi na klasztornej łące (zwanej też "ogrodem"). Franciszkanie pomogli rządowi rozwiązać konflikt na Żwirowisku, przyjmując od wojska kłopotliwy transport. Ośmiometrowy krzyż na oświęcimskim Żwirowisku zwany jest papieskim, bo w 1979 roku, w czasie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, stanowił część ołtarza w Birkenau. Cudem uratowany przez wiernych, został dziewięć lat później przeniesiony w procesji pod mur Muzeum Auschwitz. Stanął w sąsiedztwie tzw. Starego Teatru, dawnego składu cyklonu-B, w którym karmelitanki urządziły klasztor, ale po protestach środowisk żydowskich, decyzją papieża, musiały się przenieść do nowego obiektu, kilkaset metrów dalej. Żwirowisko było podczas wojny miejscem katorżniczej pracy - i śmierci - wielu osób. Niemcy rozstrzelali tu m.in. 152 polskich więźniów politycznych. Krzyż papieski upamiętnia to cierpienie. Obecność chrześcijańskiego symbolu tuż za muzealnym murem nie podobała się jednak od początku części Żydów. Zwłaszcza że ów symbol widać z wnętrza byłego obozu. Kazimierz Świtoń - obrońca krzyża Po wyprowadzce karmelitanek ze Starego Teatru wśród oświęcimskich wiernych zapanował niepokój o przyszłość papieskiego krzyża. Czy i on zostanie przeniesiony? Zawiązała się grupa obrońców odmawiających pod Żwirowiskiem regularne modły. Kiedy w 1998 roku część środowisk żydowskich zaczęła wzywać do usunięcia krzyża, "akcję obrony" rozpoczął Kazimierz Świtoń - w latach 70. działacz nielegalnych Wolnych Związków Zawodowych, potem m.in. poseł Ruchu dla Rzeczypospolitej (znany z publikacji listy polityków pochodzenia żydowskiego). Grupa "obrońców" rozstawiła namioty - i zamieszkała na Żwirowisku. Świtoń podjął głodówkę, a potem wezwał do przywożenia nowych krzyży. Od lata 1998 do końca maja 1999 stanęło ich na Żwirowisku przeszło trzysta. Episkopat opowiedział się za pozostawieniem krzyża papieskiego, ale od akcji "obrońców" się odciął, przestrzegając przed wykorzystywaniem symbolu chrześcijaństwa w niejasnych celach. Zwłaszcza że "akcja obrony" przemieniła się w pospolite ruszenie wszelkich typów. Na Żwirowisku pojawił się m.in. Leszek Bubel - z krzyżami i antysemickimi pisemkami w ręku zakładał "Gwardię Narodową" (sam Świtoń też rozpowszechniał antysemickie treści, za co został potem skazany). Emerytowany ksiądz z Bydgoszczy, nocujący u zbuntowanych oświęcimian, wbrew stanowisku Episkopatu święcił kolejne krzyże, a w końcu pobłogosławił ustawioną przez Świtonia "kapliczkę". Bractwo Piusa X, czyli wyklęci przez papieża lefebryści, skorzystali z okazji, by głosić "prawdę o upadku Kościoła posoborowego". W blasku fleszy, w zasięgu włączonych na okrągło mikrofonów, zwożone tu zewsząd krzyże - przeważnie (zgodnie z sugestiami Świtonia) z jasnego drewna i ponaddwumetrowe (bo takie lepiej widać) - miały swoje pięć minut. Niektórzy naprawdę uwierzyli, że wystarczy zbić dwie deski - i przybyć tutaj - by zaistnieć.