W grudniu ubiegłego roku Sylwester A. został przyłapany na gorącym uczynku, gdy włamał się do piekarni w Krakowie. Chciał ukraść wówczas telefon, dziewięć drożdżówek, dwa kilo ciastek oraz ok. 100 zł gotówki. Przyznał się do zarzutu. Przed sądem skorzystał z prawa do odmowy wyjaśnień. Odpowiadając na pytania, powiedział tylko, że "celowo wybrał obiekt monitorowany w Krakowie, bo chciał przezimować w zakładzie karnym". Wyjaśnił też, że specjalnie przyjechał w tym celu z Trzebini do Krakowa. - To nie była pomyłka, gdybym zrobił to w Trzebini, to by mi się to udało - powiedział. Przyznał, że żyje z zaliczki w wysokości 50 tys. zł od firmy wydawniczej, dla której miał spisać swoje wspomnienia, opiekuje się też gospodarstwem rolnym na Podhalu. Podczas rozprawy sąd odczytał jego wyjaśnienia złożone w śledztwie. Jak podaje środowa "Gazeta Krakowska", wynikało z nich, że Sylwester A., podejrzany w śledztwie dotyczącym kradzieży na Zachodzie ok. 70 luksusowych samochodów o wartości przekraczającej 2 mln euro, po zajęciu kont bankowych znalazł się bez środków do życia. - Mogłem wyciągnąć rękę po zapomogę lub dokonać przestępstwa, by przetrwać zimę w zakładzie karnym. Wybrałem drugie rozwiązanie - wyjaśniał w śledztwie 69-letni Sylwester A. Sąd wymierzył mu karę roku bezwzględnego pozbawienia wolności i ukarał 800-złotową grzywną, ze względu na to, że był już poprzednio karany. Wyrok, który zapadł we wtorek, jest nieprawomocny. W 1996 r. Sylwester A. został skazany na pięć i pół roku więzienia za skonstruowanie i podłożenie we wrześniu 1994 r. czterech ładunków wybuchowych w centrum Krakowa i żądanie okupu od władz miasta.