Większość to przedszkolaki i uczniowie szkół podstawowych. Zamykane są punkty szczepień i poradnie zdrowego dziecka, by wykluczyć kontakt z chorymi. Rejestratorki w zakładach opieki zdrowotnej nieustannie odbierają telefony od mieszkańców, którzy chcą zapisać się na wizytę. Lekarze i pacjenci mówią jednym głosem. - Horror! Ci pierwsi muszą wydłużać czas pracy o dwie, a nawet trzy godziny. Chorym nie pozostaje nic innego, jak czekać w olbrzymich kolejkach, by dostać się do internisty. Anna Orzech na wizytę musiała czekać aż dwa dni. - Zadzwoniłam do rejestracji NZOZ "Medicina" przed godz. 8 i już zabrakło bloczków - mówi Anna Orzech. - Recepcjonistki zapisały mnie dopiero na drugi dzień - dodaje. Renata Szarek z "Mediciny" potwierdza, że pacjentów jest wyjątkowo dużo. Lekarze pierwszego kontaktu pracują do późnych godzin wieczornych. Ale i tak chorych nie ubywa. Przeziębionych i zakatarzonych krakowian zaczęło znacznie przybywać w przychodniach jeszcze w zeszłym tygodniu. W ostatnich dniach liczba chorych błyskawicznie wzrosła. Jak relacjonują kierownicy NZOZ-ów, pacjentów jest dwa razy więcej niż zazwyczaj. - W tym tygodniu przyjmuję wyjątkowo dużo maluchów - mówi Teresa Chwaja, pediatra z NZOZ Biały Prądnik. - Podliczyłam, że dziennie badam co najmniej 40 dzieci - dodaje dr Chwaja. I to jeszcze nie tak dużo. Katarzyna Stein-Sedlak, szefowa przychodni w Tyńcu, informuje, że trzech internistów pracujących tutaj musi przyjąć dziennie nawet 70 pacjentów. - W tym tygodniu zdarzało się, że było ich jeszcze więcej - zaznacza Katarzyna Stein-Sedlak. - Ale radzimy sobie, żadnego chorego nie odesłaliśmy bez porady - podkresla. Wczoraj pacjenci tynieckiej przychodni musieli uzbroić się w cierpliwość, bo po awarii prądu nie było tutaj przez kilka godzin ani światła ani ogrzewania. Anna Najbar-Pabian, kierowniczka NZOZ "Ugorek" zdecydowała się nawet na zamknięcie punktu szczepień i poradni zdrowego dziecka. - Pediatrzy nie nadążają z przyjmowaniem maluchów - mówi szefowa "Ugorka". - Dlatego na szczepienia zapraszamy rodziców wraz z ich pociechami dopiero po świętach. Dlaczego w tym tygodniu przybyło aż tylu chorych krakowian? Lekarze uspokajają mieszkańców, że epidemii nie ma. Na razie. - Na pewno nie jest to grypa - twierdzi Katarzyna Stein- Sedlak. - Myślę, że wzrost liczby chorych to efekt załamania pogody. Nie było zbyt zimno, ani też zbyt ciepło. Mrozik polepszy sytuację i mam nadzieję, że kolejki do lekarzy zmniejszą się - dodaje. Zgadza się z nią Teresa Chwaja. Zaznacza, że największą grupą wśród chorych są przedszkolaki, żłobkowicze lub uczniowie. - W najgorszej sytuacji są dzieci, które dopiero w tym roku zaczęły chodzić do przedszkola - wyjaśnia dr Chwaja. - Nie mają odporności, więc o chorobę nietrudno. Wśród pacjentów nie brakuje młodzieży szkolnej, której dokucza katar i kaszel. - Ale i tak przychodzą po leki i zwolnienie z gołymi brzuchami. Nie może tak być, niech rodzice zwracają na to uwagę - ostrzega Teresa Chwaja.