Aby się jednak cieszyć z pysznej zabawy, swoje trzeba było odstać na zakopiance, potem w poszukiwaniu miejsca parkingowego, a na końcu w kolejce... do kolejki na Kasprowy Wierch - donosi Gazeta Krakowska. Pokonanie samochodem 100 km z Krakowa do Zakopanego zajmowało w weekend pięć godzin. Z ust tych, którzy przybyli już pod Giewont, padało tylko jedno słowo na określenie tej drogi: męka. Pierwszy korek czekał wyjeżdżających z Krakowa przed Myślenicami. Tam z powodu budowy wiaduktu droga została zawężona do jednego pasa. - W szczycie korek sięgał aż do Jawornika - relacjonował mł. asp. Józef Stręk z komendy policji w Myślenicach. Gdy się już udało pokonać Myślenice, droga przebiegała płynnie, jednak z niewielką prędkością. Tradycyjnie już zaraz za Nowym Targiem zaczynał się wężyk aut do Zakopanego. Sam wjazd do centrum miasta to istna tragedia. - Dojazd do Zakopanego jest fatalny - skarżył się Maciej Dziedzina z Gdyni. - Z mojego miasta do Krakowa jechałem siedem godzin. A potem pokonanie kilku kilometrów w rejonie Myślenic zajęło mi godzinę. To jest po prostu chore - mówił rozgoryczony gdynianin. Ci, którym wydawało się, że najgorsza może być droga do Zakopanego, srodze się rozczarowali, gdy wjechali do miasta. Brakowało miejsc parkingowych. Kolejki ustawiały się do sklepów, bankomatów, stacji benzynowych. Istna asfaltowa dżungla. Kolejki stały też do... kolejki na Kasprowy Wierch. Na wjazd w weekend trzeba było czekać dwie godziny. W sylwestra i Nowy Rok raczej nie będzie lepiej. - Już nie mam siły - narzekał Maciek, snowboardzista z Krakowa. - Nie spodziewałem się takich tłumów. Szybciej będzie, jak sam pójdę pod górę - stwierdził. I ruszył w drogę. Pieszo. Trasę z Krakowa do Zakopanego (100 km) w weekend można było pokonać autem w ciągu pięciu godzin. W tym samym czasie pociągiem pospiesznym moglibyśmy dojechać z Krakowa do Wrocławia (270 km). Samolotem dostaniemy się z lotniska w Balicach aż do Tel Avivu w Izraelu. Pokonamy tym samym prawie 4 tys. km.